Nie czytałaś/-eś jeszcze niczego w e-czytelni™!
Brak danych
— Jest! Jest! — krzyczała Natalka, stojąc na tarasie swego domu, wskazując palcem prawej ręki pierwszą gwiazdę na niebie.
— Słyszysz, braciszku!? Co z tobą? Obudź się!
— Widzę i słyszę… — odparł jakoś smętnie. — Głuchy, ani ślepy nie jestem…
— Ale jestem głodna, już się nie mogę doczekać kolacji… kapusta z grochem, pierogi z grzybami, barszcz czerwony z uszkami, och! Palce lizać! — szczebiotała niemal bez przerwy.
— To w takim razie idź do kuchni i pomóż mamie, nie jesteś dzieckiem, masz już prawie piętnaście lat!
— A ty, mądralo? Co takiego zrobiłeś, że tak się wymądrzasz? — skoczyła mu do oczu. — Pomogłeś w czymś?
— A nie? A kto był na zakupach z mamą? No, kto?
— Też mi coś! — prychnęła obrażona, ulepiła kulkę ze śniegu i wrzuciła ją Michałowi za kołnierz.
— No nie! — krzyknął rozzłoszczony.
Już miał ją dopaść i natrzeć śniegiem, gdy z pokoju dobiegł ich głos ojca.
— Dzieciaki, chodźcie tutaj, zaraz zaczynamy!
— Michał, zawołaj babcię i pomóż jej zejść na dół! Natalia, idź po kapustę do kuchni!
Katarzyna Wolska wkroczyła do pokoju niczym salonowa lwica, dumna, elegancka, z kolejnym półmiskiem wigilijnych potraw, pochyliła się nad mężem i szepnęła mu do ucha:
— Alek, zapal świece!
Stół wyglądał iście po królewsku: na białym, wykrochmalonym obrusie pyszniła się pozłacana zastawa i srebrne sztućce używane tylko w wyjątkowych okolicznościach. Nareszcie wszyscy zasiedli do stołu, gospodyni odwiązała fartuszek i już w eleganckiej sukni z zielono-czarnej satyny, w nowej, modnie przystrzyżonej fryzurze w kolorze czerwonego wina, uśmiechała się promiennie, pokazując — jak przystało na żonę stomatologa — dwa rzędy okazałych zębów.
— Och, opłatek! — szepnęła mu jeszcze raz do ucha, aż poczuł jej ciepły oddech na swoim policzku. — I wino. Alek, rozlej wino…
Posypały się życzenia. Reszta wieczoru upłynęła w miłej, rodzinnej atmosferze.
Sebastian wymknął się ze swego pokoju, w którym od dłuższego czasu pakował pieczołowicie prezent dla swojej mamy. Już w korytarzu poczuł cudowne zapachy wigilijnych potraw, jakie mama co roku przygotowywała dla całej rodziny. Wieczór już zapadł, pierwsza gwiazdka zamigotała na niebie, a ojca jeszcze nie było. Nie dzwonił, nawet nie uprzedził, że się spóźni.
Chłopak wszedł do kuchni, gdzie zastał mamę w odświętnym ubraniu, z przewiązanym fartuszkiem wokół bioder. Była kobietą drobną, niewysoką, o delikatnej, zmysłowej urodzie. Wyglądem bardziej przypominała jego starszą siostrę niż matkę osiemnastolatka.
Zauważył, że płakała. Oczy miała zaczerwienione i rozmazany tusz na policzkach.
— Mamo, co się stało? Gdzie ojciec?
Gdy o to zapytał, zaszlochała bezradnie, po czym wtuliła się w jego ramiona.
— Nie przyjedzie… — odparła głucho. — My go już nie obchodzimy… — znów załkała.
Ogarnęła go fala gniewu, tak silna jak nigdy dotąd. — Gnojek! Kretyn! — krzyczały jego myśli, ale zachował spokój i głośno powiedział tylko:
— Nie przejmuj się, mamo… mamy przecież siebie… On niech robi, co chce… kiedyś tego pożałuje!
— Wiem, synku, wiem… ale to tak boli…
— Dajmy sobie z tym spokój… — dodał po chwili. — Udawajmy, że nic nas to nie obeszło… Zjemy kolację, rozdamy prezenty, a potem, o północy pójdziemy na pasterkę! Założysz, mamo, swoje szałowe futro z norek, aż cały Rzgów zzielenieje z zazdrości! Bo przecież nikt nie ma takiej pięknej mamy jak ja, prawda?
Roześmiała się mimo woli.
— Tak, synku… jesteś kochany… wiesz, jak poprawić humor matce… Mój skarb, mój największy skarb jaki posiadam…
Sebastian zapalił świece, nastawił płytę z kolędami i zasiedli do stołu. Pierwszy raz w życiu poczuł się jak prawdziwy mężczyzna. I tak naprawdę to cieszył się w duchu, że ojciec nie przyjechał.
Rok dobiegał końca. Wśród gromkich okrzyków, strzelających korków szampana i wybuchów fajerwerków, witano Nowy Rok. Rok nadziei, rok spełnionych marzeń, rok szczęścia, rok miłości.
Mieszkanie państwa Wolskich ustrojone było wstążkami, pękami balonów i serpentyną. Na podłodze leżało rozsypane confetti, stół zastawiony był zakąskami, chłodnymi napojami, w głośnikach dudniła muzyka. Młodzież bawiła się w najlepsze, ale rodzice Michała poczuli się już zmęczeni i postanowili udać się na zasłużony, w końcu, wypoczynek.
— Chodź, mama!
Pan Aleksander objął swoją żonę wpół i nie robiąc już zbędnego zamieszania, niepostrzeżenie opuścił wraz z żoną salon.
Michał tymczasem zdjął marynarkę, niedbałym ruchem rzucił ją na jedno z krzeseł, po czym pociągnął, stojącą między koleżankami, Jolkę.
— Zatańczysz? — spytał, gdy już tkwiła w jego objęciach.
W odpowiedzi uśmiechnęła się kokieteryjnie, zatrzepotała firanką wytuszowanych rzęs i wtuliła się w niego jeszcze mocniej. Przewyższała go niemal o głowę, czarna, krótka sukienka z koronki opinała jej smukłe ciało i odsłaniała parę długich, nieziemsko zgrabnych nóg. Akurat „Lombard” grał Przeżyj to sam, na parkiecie utworzyło się kilka par, które, tak jak oni, tkwili w żelaznym uścisku. Michał sięgał wargami brody swojej dziewczyny, czasem gdy przechylała głowę, mógł dotykać burzy jej brązowych, pachnących rumiankiem włosów. Jednak co jakiś czas zerkał w stronę tarasu, gdzie, górując nad resztą, stał jego przyjaciel, Sebastian. Nie był sam, przyszedł w towarzystwie dziewczyny, którą poznał tuż przed świętami, w domu handlowym „Trzy korony”. Tej samej zresztą, której spojrzeniem Michał zachłysnął się owego zimowego przedświątecznego popołudnia. Poczuł w tej chwili nawet dotkliwe ukłucie zazdrości i nagle sam się przed sobą zawstydził.
Tymczasem Sebastian pochylał się nad nią, próbując jej coś powiedzieć. Chwycił jej rękę, trzymał kurczowo i nie odrywając oczu od jej twarzy, coś gorączkowo tłumaczył.
— Moniko, posłuchaj… mam klucze do pokoju Michała… będziemy sami, tylko ty i ja… nikt nawet nie zauważy, że nas tu nie ma…
Potrząsnęła głową i uciekła wzrokiem.
— Nie mogę, Sebastian, proszę… nie mogę… — jęknęła błagalnie.
— Dlaczego? Nie jesteśmy już dziećmi, kochamy się, oboje tego chcemy… nie rozumiem…
— Sebastian, nie proś mnie o to… nie mogę, jeszcze nie teraz… nie tutaj… — tym razem spojrzała mu bezradnie w oczy. Na jej twarzy błąkał się wyraz niepewności i żalu.
— Skoro nie… to trudno… Naprawdę myślisz, że jesteś jedyna na świecie? Chcesz się przekonać?
Jego dotychczasowa czułość i opiekuńczość nagle straciły na ważności, rozłożył ręce w zrezygnowanym geście i zanim tanecznym krokiem wkręcił się w grupę bawiącej się młodzieży, rzucił jeszcze przez ramię:
— Mam zamiar się dziś bawić, nie popsujesz mi moich planów. Przykro mi, maleńka!
Stała przez chwilę zdezorientowana, szklanym wzrokiem patrzyła, jak porywa do tańca śliczną, młodziutką dziewczynę, sporo od niego niższą, jak tulą się do siebie, jak patrzą sobie w oczy. Chyba jeszcze nie wierzyła, chwilę ważyła myśli, zrobiła kilka kroków w przód, kilka w tył, a potem już zdecydowanie ruszyła w stronę wyjścia.
— Jola, przepraszam na chwilę… ale obowiązki wzywają — szepnął Michał do ucha swojej partnerce, wyrwał się z jej objęć i przeciskając przez stłoczony tłumek, ruszył ku drzwiom.
— Nie powinnaś jeszcze wychodzić i to tak bez pożegnania! Impreza się jeszcze nie skończyła!
Na werandzie nie było nikogo, muzyka docierała tu znacznie słabiej. Monika wdziewała właśnie krótkie futerko z królika, starała się na niego nie patrzeć, ale zauważył jej załzawione oczy.
— Muszę już iść, źle się czuję… — odparła łamiącym się głosem.
— Jeżeli tak, to chociaż cię odprowadzę!
— Nie trzeba! — zaprotestowała.
— Co to, to nie! — Michał wymownie skrzyżował dłonie, po czym, nie pytając o nic więcej, odnalazł w stercie ubrań swoją kurtkę.
Szli jakiś czas w milczeniu, śnieg skrzypiał pod ich butami, noc była jasna, a niebo zasypane gwiazdami. Z oświetlonych okien wydobywały się dźwięki zabawy, czasem odezwał się jeszcze spóźniony, pojedynczy wystrzał fajerwerku. Psy też nie spały, ich szczekanie słychać było raz ciszej, raz głośniej, ale za każdym razem odpływało głuchym echem w przestrzeń.
— Piękna noc… — przerwał milczenie. — Szkoda jej na smutek i łzy…
— A, co ty możesz o tym wiedzieć?! — burknęła. — Niepotrzebnie się zresztą fatygujesz, sama trafię do domu!
— Nie wątpię — odparł cicho. — Mogłabyś być jednak bardziej miła…
Monika nie odpowiedziała, parła do przodu coraz bardziej przyspieszając kroku.
Tymczasem Sebastian bawił się w najlepsze, rozochocony sporą dawką alkoholu, tulił do piersi młodszą siostrę kolegi — Natalkę. W miarę jak upływał czas, nabierali do siebie coraz większej śmiałości.
Natalia marzyła o tym już od dawna, od pierwszego razu, gdy tylko go zobaczyła. Było to jakieś trzy lata wcześniej, w pewien mroźny marcowy wieczór — wówczas to brat zaprosił kolegę do siebie na karty. Właśnie wtedy odkryła w sobie całkiem nowe zaskakujące uczucie, jakieś mrowienie w żołądku, ataki gorąca i wewnętrzną niekończącą się tęsknotę. Miała wtedy niespełna trzynaście lat, ale Sebastian pomimo jej starań, nie zwracał jednak wówczas na nią uwagi.
Aż do dzisiaj, gdy wreszcie czuła go w swych ramionach i było to tak nowe niesamowite doznanie, że chwilami traciła zmysły. Chciała, żeby ta chwila trwała wiecznie, gotowa była zrobić wszystko, aby tylko z nią był… Sebastian jednak nie myślał w ten sposób. Dla niego była to jedynie dobra zabawa, kolejna śliczna dziewczyna, która się do niego kleiła. Ważna była tylko chwila, doza przyjemności i rozkoszy, dla jakiej warto było żyć i niejeden raz zgrzeszyć.
Zaraz potem, tuląc się do siebie, chwiejąc w rytm muzyki, przenieśli się na taras. Tam byli wreszcie sami, nie przeszkadzał im nawet przejmujący chłód, wnikający pod skąpe ubrania tysiącami kłujących igiełek. Przylgnęli do siebie jakby za sprawą dwóch magnesów. Sebastian napierał na dziewczynę, aż drewniana balustrada wgniotła jej się w plecy, potem nachylając się nad nią, prawie klęcząc, całował ją coraz gwałtowniej i chciwiej.
Oddała się tym pieszczotom z takim samym zaangażowaniem, pragnąc jeszcze więcej i więcej…
— Robiłaś to już kiedyś? — wyszeptał, dławiąc się oddechem między jednym pocałunkiem a drugim.
— Nie, nigdy… — jęknęła nieprzytomnie. — Ale bardzo tego chcę… bardzo, Seb…
— Mam klucze do pokoju Michała… — wymknęło mu się bezsensownie.
— Nie! Tylko nie tam! — zaoponowała w sekundzie, odzyskując świadomość. — Mam lepszy pomysł — dodała pośpiesznie.
Dotknęła jego warg koniuszkami palców, po czym ruszyła w znanym jej dobrze kierunku.
Musieli ponownie wrócić do salonu, w dodatku jakoś niezauważalnie, objęli się więc i znów zaczęli kołysać w rytm muzyki „Rezerwatu”. Dostrzegł ostre wypieki na jej twarzy, mgliste spojrzenie i wilgotne wargi gotowe do dalszych pieszczot. Przesuwali się w stronę korytarza, wreszcie, kiedy znaleźli się w wolnej przestrzeni, Sebastian puścił Natalkę przodem i szedł za nią krok w krok. Minęli kuchnię, sypialnię rodziców, pokój Michała i spiżarnię, aż natknęli się na schody, którymi wspięli się po omacku na górę, nie zapalając światła. Skrzypnęły cicho drzwi, stuknęły zatrzaskując się za ich plecami. Zaskoczyła ich kompletna ciemność, jedynie przez maleńkie okienko w dachu, spoglądał na nich blady sierp księżyca.
— I co? — spytała wyczekująco. — Podoba ci się?
— I nikt nas tu nie znajdzie? — zaniepokoił się przez chwilę.
— Nie sądzę… przekręciłam klucz w zamku… Boisz się?
— Jaa? Ależ skąd… tak tylko pytam…
Powoli ich wzrok przyzwyczajał się do mroku, z którego w miarę upływu czasu, zaczęły się wyłaniać poszczególne przedmioty: stare meble, obrazy, skrzynie, zwisające z dachu ubrania i szukające się nawzajem rozpalone, niecierpliwe ciała. Dziwny zapach unosił się powietrzu: starości, kurzu, naftaliny i spróchniałego drewna, zapach mieszający się z zapachem ich odsłanianej po kawałku skóry.
— Nat… jesteś taka piękna…
— Tylko twoja, Seb… na zawsze…
— Dalej pójdę sama! Tutaj, niedaleko mieszka moja babcia! — oświadczyła Monika i zatrzymała się nagle.
Znajdowali się akurat w samym kręgu światła, który spływał z ulicznej latarni. Dookoła prószył śnieg, spadające płatki migotały urokliwie.
— Jak chcesz — zgodził się Michał.
Stała teraz na wprost niego. Mógł po raz pierwszy przyjrzeć się jej dokładniej. A wszystko, co w niej w tej chwili odkrywał, zdawało mu się takie piękne, wręcz doskonałe. Jej wielkie, błękitne oczy o wyrazie zbłąkanej sarny, otoczone lasem naturalnie grubych, ciemnych rzęs, dwa łuki brwi wygięte łagodną, kształtną linią, wydatne, malinowe wargi, zgrabny nos, z którego wydobywał się biały obłok wydychanego powietrza.
— Przykro mi z powodu Sebastiana… to mój kumpel, ale naprawdę… czasami go nie rozumiem… — wyrzucił z siebie szczerze.
— Niepotrzebnie! — odparła gniewnie, z wyczuwalną goryczą w głosie, potem włożyła ręce do kieszeni, opuściła głowę i chwilę nad czymś myślała.
— Nie będziesz miał mi za złe, jeśli o coś zapytam?
— Ależ skąd… wal śmiało!
— Ty na pewno będziesz wiedział… Kim była ta blondyneczka, z którą tańczył, gdy wychodziłam?
Roześmiał się głośno w odpowiedzi.
— Nie jesteś chyba zazdrosna o Natalkę? To jeszcze dzieciak!
— Ja zazdrosna? — zaprzeczyła buńczucznie. — Byłam tylko ciekawa, to wszystko… miałam wrażenie, jakby się bardzo dobrze znali…
— Nic dziwnego — odparł rozbawiony. — To przecież moja siostra, Natalia!
Monika jakby odetchnęła z ulgą, uśmiechnęła się nawet, gdy podawał jej rękę na pożegnanie. Potem, nieoczekiwanie, cmoknęła go w policzek.
— Dzięki! — rzuciła w pośpiechu, zrywając się z miejsca jak nagły powiew wiatru.
Biegła przed siebie a jej sylwetka, z każdą mijającą chwilą, mieszała się z ciemnością.
cdn.
© Copyright by Anna Stryjewska, 2009
Możesz zamówić książkę w naszej księgarni lub kupić w siedzibie wydawnictwa
ADS
Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji `Pomoc` w menu przeglądarki internetowej orologi replica.