Internetowa czytelnia dobrym miejscem na Twój debiut literacki

Skocz do treści
Ustawienia kontrasu:

Anna Stryjewska: „Mistrzowie życia” — odcinek 3.  | pobierz free-booka » free-book ikona

— Michał! Zaczekaj na mnie!

Chłopak odwrócił się i zobaczył za plecami Sebastiana, zeskakującego po stopniach schodów budynku szkolnego.

— Myślałem już, że zostajesz… zagadałeś się z tą nową panią od angielskiego… Czyżby chodziło o dodatkowe lekcje? — rzucił z lekką kpiną.

— W pewnym sensie masz rację, stary, można to tak nazwać… w końcu to też edukacja… — roześmiał się lubieżnie.

Michał zadarł do góry głowę, by spojrzeć koledze w oczy.

— Tylko nie mów, że… wiesz przecież, że to niedozwolony układ…

— Wiem i co z tego? Takie małe ryzyko dodaje większej pikanterii… poza tym, widziałeś jej uda, pośladki, piersi? Umówiłem się z nią… — szepnął koledze do ucha. — I nie będzie to wcale dodatkowa lekcja angielskiego…

— Mówię ci… kiedyś się doigrasz… — skwitował Michał na pozór spokojnie, ale w środku znów coś go zakłuło.

Nie dlatego, że był zazdrosny o nową panią od angielskiego, czy coś w tym rodzaju… Miał na myśli tę całą otoczkę, która sprawiała, że Sebastian przewyższał go w każdym calu. I nie chodziło tutaj wcale o piętnaście centymetrów wzrostu, tylko o całą resztę. Traktował kobiety instrumentalnie, a one i tak lgnęły do niego jak muchy do lepu.

— A Monika? — rzucił jakby od niechcenia, choć w środku wyczuwał ogromne napięcie.

Zapanowała długa, niezręczna cisza. Michał już zaczął żałować pytania, bo wyczuł, że wtrąca się, w końcu, w nieswoje sprawy.

— To dobra dziewczyna… — odparł kolega. — Ale jak dla mnie zbyt zasadnicza, myślę nawet, że ona zasługuje na kogoś lepszego niż ja… Jak będę się miał zamiar ożenić, może się po nią zgłoszę… — dodał ze śmiechem po chwili namysłu.

— Wtedy może już być za późno! — zauważył kwaśno Michał.

— Trudno… tego kwiatu jest pół światu! Podrzucisz mnie do domu? Mama pewnie czeka na mnie z obiadem!

— Jasne! — zgodził się Michał ochoczo, wyraźnie już zadowolony.

 

 

 

Sebastian zatrzasnął za sobą drzwi, głośnym krokiem przemierzył korytarz i znalazłszy się w swoim pokoju, zrzucił z pleców torbę i kurtkę.

— Mamo, chyba coś się przypala!

Pobiegł do kuchni, ale nie zastał tam nikogo. Na płonącym palniku stał garnek z gotującymi się ziemniakami. Podniósł pokrywkę, syknął, cofnął rękę pod strumień zimnej wody. Zakręcił kurek gazu.

— Mamo, gdzie jesteś?!

Odpowiedziała mu cisza, w sypialni rodziców nie było nikogo, jak też w salonie, na tarasie i w piwnicy. Została mu jeszcze pracownia, ale o tej porze mama zwykle bywała w domu. Nawet gdyby coś wypadło, nie zostawiłaby gotującego się obiadu. Zaczął się już niepokoić, dopiero gdy wrócił na górę, przyszła mu na myśl łazienka. Zatrzymał się pod drzwiami, skąd wydobywał się miarowy plusk kapiącej wody.

— Mamo, kąpiesz się?

Znów odpowiedziała mu cisza, zapukał raz, potem drugi, wreszcie nacisnął klamkę. Drzwi były zamknięte od środka.

— Mamo, błagam, odezwij się!

W tej samej chwili różne straszne scenariusze zaczęły mu się cisnąć do głowy, więc nie zastanawiając się dłużej, postanowił wyważyć drzwi.

Pierwsze spojrzenie przybiło go do podłogi, nogi odmówiły posłuszeństwa, zaś umysł spowolniał i stępiał. Mama leżała w wannie do połowy wypełnionej czerwoną od krwi wodą. Oczy miała na wpół otwarte, zaś blada, papierowa twarz robiła wrażenie martwej. Zaraz też zauważył otwartą ranę na przegubie ręki, z której pulsacyjnie tryskała krew.

Nie wiedzieć czemu, dopadł do niej i zaczął ją bić po twarzy.

— Synku, za co..? — jęknęła cicho, a głowa bezwiednie opadła na piersi.

Instynktownie szukał czegoś, co mogłoby zatamować upływ krwi, wreszcie znalazł pasek od szlafroka, obwiązał nim rękę, wyciągnął matkę z wanny, wytarł i przeniósł do pokoju na łóżko. Wezwał pogotowie.

Dopiero teraz odkrył buzujący w nim gniew i żal.

— Mamo, dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego ciągle myślisz tylko o ojcu? Mówiłaś przecież, że jestem najważniejszym mężczyzną w twoim życiu… twoim synkiem… oszukałaś mnie…

Próbowała coś powiedzieć, ale tylko ścisnęła mu rękę i to tak, że ledwie to zauważył, odwróciła woskową twarz w stronę okna i znieruchomiała.

— Mamo, błagam cię, nie opuszczaj mnie teraz, tak bardzo cię potrzebuję…

Łzy same tryskały mu teraz z oczu, przytulił się do niej jak dziecko i szlochał.

Niedługo potem przyjechała karetka. Wszedł siwiejący już doktor w towarzystwie dwóch sanitariuszy, wykonał kilka rutynowych badań, założył nowy opatrunek, po czym kazał przynieść nosze.

— Dobrze się spisałeś, chłopcze! Zatamowałeś upływ krwi, dzięki czemu stan twojej mamy jest zadawalający. Wszystko będzie dobrze, chłopcze, zabierzemy ją teraz do szpitala, dojdzie do siebie i już za kilka dni będzie mogła wrócić do domu — uśmiechnął się dobrotliwie.

Sebastian zapakował kilka rzeczy w pośpiechu i pojechał z nimi.

 

 

 

W czwartek miała być klasówka z matematyki. Siedzieli na ławce w głębi szkolnego podwórka, obok nieczynnej od lat fontanny. Bogini Afrodyta z ułamanym przedramieniem spoglądała na nich wyłupiastymi oczami. Niebo było jasne, zaciągnięte kilkoma pierzastymi chmurkami. Lekki wiosenny wiatr bawił się w wysokich trawach i koronach, dopiero co zazielenionych, drzew. Sebastian rozciągnął się na oparciu ławki, wystawił twarz w stronę słońca, na jego kolanach leżały bezładnie rozrzucone zeszyty. Michał nie zwracał na niego większej uwagi, właśnie wkuwał logarytmy, z którymi miał zawsze problem.

— Mój stary wyjechał… — rzucił niespodziewanie Sebastian.

Michała niewiele obeszła ta informacja, w końcu ojciec kolegi wyjeżdżał co jakiś czas, a w domu bywał rzadkim gościem.

— Dokąd tym razem? — spytał niedbale, nie odkładając ani na chwilę zeszytów.

— Nie wiem… nikt nie wie… — westchnął głęboko, ale najwyraźniej miał ochotę wygadać się, bo nie zmieniając barwy głosu, dodał. — Prawdopodobnie z kolejną kochanką… tylko, że tym razem… — urwał, przełknął ślinę. — Mama nie wytrzymała i podcięła sobie żyły…

Dopiero teraz Michał poderwał się z ławki, patrząc na kolegę zdumionym, pytającym wzrokiem.

— Na szczęście, nic już jej nie grozi — podjął szybko Sebastian. — Najdalej pojutrze wyjdzie ze szpitala…

— To dobrze — Michał odetchnął z ulgą w głosie. — Ale z twego ojca bydlak!… Sorry, że to mówię…

— Nie ma sprawy… jestem przecież tego samego zdania… Gdybym tylko mógł… ukręciłbym mu… wiesz co?

— Wiem… i wiem, co teraz czujesz. Może jakoś mógłbym pomóc?

— Możesz pojechać ze mną po lekcjach do niej. Co ty na to?

— Jasne, czego się nie robi dla przyjaciela.

— Dzięki, stary.

W tym momencie dołączył do nich Wojtek.

— Macie fajki?

Wyciągnęli ręce prawie jednocześnie.

— Ooo! Camel, Marlboro… wyższa półka!

— Nie chcesz, to nie! — zdenerwował się Michał i schował paczkę do kieszeni.

Przekomarzali się jeszcze chwilę, aż zadźwięczał dzwonek. Zerwali się więc z ławki i pobiegli na lekcje.

 

 

 

Pani Joanna Zaręba była prawie tak samo blada jak pościel, pod którą leżała. Uśmiechnęła się słabo na ich widok.

— Michał, ale ty zmężniałeś… prawie cię nie poznałam…

— Mamo, jak się czujesz?

— Już dobrze, synku… cieszę się, że was widzę… Trochę tu nudno, a niestety nie zdążyłam wziąć nic do czytania… — spojrzała na syna, chcąc sprawdzić, czy jej dowcip zrobił na nim właściwe wrażenie.

Pokiwał tylko głową.

— W takim razie zejdę do sklepiku i kupię coś — podjął zaraz. — Potrzebujesz coś jeszcze? Słodycze? Soki? Owoce?

— Jutro już wychodzę, więc chyba nie ma sensu!

— To może ja pójdę!? — zadeklarował się Michał.

Kilka minut później był już na dole, ustawił się w niewielkiej kolejce do sklepiku. Myśli miał zajęte tak błahą sprawą jak sok. Zastanawiał się czy kupić pomarańczowy zamiast jabłkowego, czy odwrotnie. Wreszcie, podjął męską decyzję, kupił również słodycze, sok jabłkowy i nie zapomniał o lekturze. Wybrał romans z serii „Harlequine”, bo tylko takie były dostępne w szpitalnym kiosku. Potem udał się do windy. Kilka osób czekało razem z nim. Wreszcie zjechała, drzwi się rozsunęły, a ze środka wyłoniła się znajoma postać dziewczyny.

— Monika? Co ty tutaj robisz?

— Wygląda na to, że to samo co ty… odwiedzam chorego…

— I znów ten kąśliwy ton — zwrócił uwagę. — Czym sobie na to zasłużyłem?

Drzwi się zasunęły i winda powędrowała w górę. Monika zawstydziła się pewnie, bo nie wiedziała, co odpowiedzieć.

— Masz chyba rację — przyznała po chwili, rumieniąc się nieznacznie.

— Jeśli chcesz, podrzucę cię do domu! — zaoferował się, zapominając w sekundzie o całej sprawie.

— Zdaje się, że zamierzałeś właśnie wjechać na górę — odparła wskazując siatki z zakupami.

— Zawiozę je i zaraz wracam, to nie potrwa długo!

— Dzięki, Michał, ale naprawdę nie trzeba, poradzę sobie!

— Daj mi pięć minut, poczekasz? — drążył uparcie.

— No dobrze, zaczekam na schodach.

 

 

 

— To tutaj! — Monika wskazała czteropiętrowy blok ustawiony jako ostatni szczytem do ulicy.

— Wejdziesz na herbatę?

Spojrzał na zegarek. Obiecał Sebastianowi, że najdalej za godzinę będzie z powrotem. Zostało mu jeszcze około czterdziestu pięciu minut.

— Chętnie — odparł.

Mieszkanie było niewielkie, dwupokojowe, wyposażone w meble w stylu „wczesny Gierek”. Czyste i skromne.

— Mama w pracy?

— Mama nie żyje od dwunastu lat… byłam małą dziewczynką, gdy umarła…

— Przykro mi, nie wiedziałem…

— Nie ma sprawy, minęło przecież tyle czasu… pogodziłam się z jej odejściem, gorzej z tatą… — dodała smutno. — Lekarz powiedział, że jeśli natychmiast nie odstawi alkoholu, źle się to może skończyć… ale on jest jak dziecko…

— Byłaś u niego?

Skinęła głową, wstała, poszła do kuchni zaparzyć herbatę. Potem wyciągnęła z barku paczkę herbatników w polewie czekoladowej i rozłożyła je na talerzyku.

— Aż w końcu wyrzucili go z pracy — podjęła po chwili. — Skromna renta po mamie nie wystarcza na utrzymanie całego domu… więc musiałam się gdzieś zatrudnić. Uczę się wieczorowo, a po ukończeniu technikum zamierzam zdawać na studia…

— Jesteś taka twarda i dzielna, ojciec musi być z ciebie dumny!

Uśmiechnęła się w odpowiedzi.

— A ty? — spytała.

— Kończę właśnie technikum samochodowe, też wieczorowo — dorzucił. — Do południa trochę pracuję… też w handlu — zaśmiał się. — Rodzice chcą, bym zdawał na politechnikę, nie podoba im się ta moja praca, ani ta wieczorówka… ale cóż…

Dopił herbatę.

— Muszę już spadać! Dzięki, było naprawdę miło… mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będziemy mieli kolejną okazję do wypicia herbaty…

— Ja też — odparła ciepło.

cdn.

1

© Copyright by Anna Stryjewska, 2009


Z TEJ KSIĄŻKI


Możesz zamówić książkę w naszej księgarni lub kupić w siedzibie wydawnictwa

Newsletter

ADS

Polecane książki

KSIĄŻKI `e media`

„Pieśń o życiu i dziełach pana naszego Spytka Melsztyńskiego”. Zamów tę książkę w naszej księgarni


KSIĄŻKI
GRUPY HELION

[ powrót ] | [ góra ]

Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji `Pomoc` w menu przeglądarki internetowej orologi replica.