Internetowa czytelnia dobrym miejscem na Twój debiut literacki

Skocz do treści
Ustawienia kontrasu:

Anna Stryjewska: „Mistrzowie życia” — odcinek 4.  | pobierz free-booka » free-book ikona

Pani Joanna Zaręba siedziała na tarasie swojego domu wciśnięta w wiklinowy, bujany fotel, owinięta szczelnie wełnianym kocem. Odgłosy z ulicy docierały tutaj słabiej, ale za to z głębi podwórka, dochodził niemal jednostajny szum maszyn szwalniczych.

Zdawała się być jakaś spokojna, wyciszona, choć jej twarz naznaczona była śladami cierpienia. Bujała się rytmicznie, uśmiechała do siebie, a jej palce pracowały pieczołowicie wkręcając się między frędzle koca. Innym znów razem tkwiła nieruchomo, przyglądając się nieustannie latającym ptakom, albo przesuwającym się po niebie chmurom. Tak mijały godziny, odkąd wróciła ze szpitala, każdą niemal chwilę poświęcała myślom o rozstaniu.

Dotąd nie wyobrażała sobie swojego odejścia, chyliła głowę pod każdym kolejnym ciosem. Tłumiła w sobie ból, karmiąc się złudzeniami, że to się kiedyś zmieni. Ale te wszystkie młode kobiety: atrakcyjne, wykształcone, szukające łatwego sposobu na posiadanie pieniędzy… nieustannie go otaczały, rzucając kolejno czar, podsycając wyobraźnię, obiecując więcej swoimi wypróbowanymi sposobami… Ileż to razy miała ochotę wydrapać te wymalowane intensywnie oczy! Dopiero w chwilach logicznego myślenia dochodziła do wniosku, że to przecież nie one są odpowiedzialne za powolny rozkład jej małżeństwa. Dużo czasu potrzebowała, by to zrozumieć. A kiedy to wreszcie do niej dotarło, poczuła się okropnie samotna. Dlaczego? Bo nadal rozpaczliwie go kochała. I nie miała dość siły, by odejść dobrowolnie. Niczego jej przecież nie brakowało… Mirosław dbał o rodzinę… A może to było tylko poczucie winy z jego strony?

Drgnęła, gdy poczuła lekki dotyk na swoim ramieniu. Znajome palce powędrowały wzdłuż szyi, po policzkach, aż do skroni. Pochylił się i pocałował jej złociste włosy splecione w warkocz. Zapach jego wody po goleniu podrażnił przyjemnie zmysł węchu.

— Jak się czujesz, Asiu? Był u ciebie lekarz? Co powiedział? Nie powinnaś leżeć w łóżku?

Zasypał ją gradem pytań, podczas kiedy ona milczała. Jak może udawać, że nic się nie stało? Okłamał ją kolejny raz. — Cholerny, bezduszny drań! — krzyczały jej myśli.

Tymczasem Mirosław obszedł fotel dookoła, aż wreszcie kucnął na wprost jej twarzy. Miała go teraz na swojej wysokości, mogła bezlitośnie zajrzeć w błękitną przepaść jego oczu, mogła wyczytać z niej to wszystko, co próbował przed nią ukryć.

— Jesteś taka blada… wyglądasz na bardzo zmęczoną…

Odgarnął kosmyk z jej skroni, co wywołało w niej jeszcze większą falę gniewu.

— Skąd ten nagły przejaw zainteresowania? — ucięła zjadliwie. — Nigdy nie obchodziło cię jak wyglądam, co robię… mogłabym równie dobrze założyć worek jutowy na siebie, a ty byś tego nie zauważył! Daj więc spokój tym grzecznościom!

— Jesteś niesprawiedliwa, Asiu… w ciągu tych wszystkich lat starałem się, by niczego wam nie brakowało… całej naszej rodzinie… Nie wymagałem od ciebie, byś pracowała zawodowo, nie zmuszałem cię również do pracy w szwalni… nie wymagałem od ciebie poświęceń… to ty sama uparłaś się na tę posadkę bibliotekarki… Stać nas było na więcej niż innych, nie musiałaś sobie niczego odmawiać…

— I uważasz, że to wystarczy?

— A nie? — spytał cynicznie. — Czyż można pragnąć więcej?

— Chyba nie — odparła rozgoryczona. — Bo w takiej obfitości, nikt by przecież nie zauważył, że brakowało mi tylko męża… zwykłego człowieka, który kładzie się wieczorem w łóżku obok żony, a rano je śniadanie we własnym domu… Takiego, który święta spędza z rodziną, a nie u boku kolejnej kochanki! — wyrzuciła z siebie gorzko.

— Asiu! Nie mów tak, proszę… wiesz przecież, że cię kocham, a jeśli cię skrzywdziłem… to spróbuję naprawić swoje błędy… daj mi jeszcze jedną szansę, proszę…

Roześmiała się w odpowiedzi pusto i histerycznie.

— Dlaczego jesteś takim cholernym cynikiem? Czego ja ci nie dałam, co mogły dać ci inne? No powiedz!

Spuścił głowę i milczał długo. Zapadła niezręczna cisza. Joanna odsunęła ze swoich kolan jego głowę, wstała, owinęła się kocem i weszła do domu.

Mirosław został na tarasie sam. Prawdę mówiąc, odetchnął z ulgą. Wolał to niż zbędne dywagacje. Był postawnym mężczyzną po czterdziestce, niezwykle przystojnym i eleganckim. Czarne włosy przyprószone siwizną dodawały mu tylko uroku, zaś poziome zmarszczki na czole stanowiły jakby potwierdzenie jego erudycji i silnej osobowości. Joanna była przy nim taka słaba, niekiedy infantylna, bezradna. Kochał ją na swój sposób, aczkolwiek wiele razy myślał o rozwodzie.

Zrobiło się chłodno, więc postanowił wejść do środka.

— Joasiu, jesteś tutaj?

Otworzył drzwi sypialni, z której płynęła cicha muzyka. Zaskoczył go półmrok, zapalone tu i ówdzie świece i… Joanna. Takiej jej jeszcze nie widział. Stała przed nim w skąpej, koronkowej bieliźnie, z burzą prowokacyjnie roztrzepanych włosów. Ostentacyjnie wskoczyła na łóżko, przyjmując wyzywającą pozę.

— Tego chcesz?! — krzyknęła rozpaczliwie. — Myślisz, że ja tak nie potrafię? Myślisz, że jestem gorsza od innych? Spójrz tylko, jak to się robi!

Patrzył jak stoi w rozkroku wypinając pośladki, kołysząc jednostajnie biodrami, czuł jednocześnie, jak narasta w nim niesamowite podniecenie.

— Sama tego chciałaś! — rzucił gniewnie owładnięty niezwykłym pożądaniem.

Pchnął ją z całej siły na łóżko i przygniótł ciężarem swego ciała. Był zaborczy, gwałtowny i prymitywny. Kiedy skończył, ubrał się szybko, nawet na nią nie patrząc. Za chwilę wyszedł bez słowa, zostawiając ją samotną i przegraną.

Zwlokła się z łóżka jak po ciężkiej bitwie, podeszła do lustra i spojrzała ze wstrętem we własne odbicie. Przygładziła rozczochrane włosy, zmyła wacikiem rozmazany tusz.

Już wiedziała, że to koniec. Była taka żałosna! Zrozumiała to dopiero wtedy, gdy zatrzasnęły się za nim drzwi. Ale teraz przynajmniej pozbyła się złudzeń. Już nie będzie czekać bez końca, jutro złoży pozew o rozwód. Bez żalu.

 

 

 

— Nie, tato! Lekarz ci zabronił!

Mężczyzna z szarą, wyniszczoną twarzą spojrzał na nią błagalnym wzrokiem.

— Jeszcze ten jeden, jedyny raz… wypalę sobie ostatnią paczkę, przyrzekam! — dodał uroczyście.

Utkwiła w nim współczujące oczy, bo nagle zrobiło jej się go jakoś żal.

— No dobrze… zaraz przyniosę…

Nie była jednak pewna swojej decyzji. W końcu w grę wchodziło przecież jego życie. A tylko on jej został… kochała go, była mu potrzebna… Pomyślała przez chwilę o Sebastianie, o tym jak bardzo ją zawiódł, o tym, że przez moment uwierzyła, że ona i on…

Potrząsnęła głową, odrzucając od siebie te myśli, rozczarowanie ukłuło ją aż do bólu. To już skończone! Nie ma sensu do tego wracać. A jednak, wracała. Niemal co chwila, a jej myśli co rusz odkrywały związane z nim wspomnienia. Prywatka u koleżanki. Właściwie nie miała ochoty tam pójść, gdyby nie to, że Iza poprosiła ją o pomoc w przygotowaniu kilku potraw. Znała się na tym jak nikt inny, w końcu gotowaniem zajmowała się od trzynastego roku życia…

Już wtedy gdy tylko pojawił się w drzwiach, gdy wypełnił sobą całą futrynę… już wtedy wiedziała, że będzie to ktoś bardzo ważny w jej życiu. Utopili w sobie spojrzenia, a potem odtańczyli kilka wolnych kawałków. Przez trzy tygodnie spotykali się niemal codziennie. Ale według niej trzy tygodnie to stanowczo za mało, by można brać pod uwagę coś więcej… Widocznie Sebastian był innego zdania. Dlaczego? Dlaczego nie chciał zaczekać, aż ona będzie gotowa? A mogło być tak pięknie…

Dziś wiedziała, że nie będzie jej łatwo zapomnieć… choć jeszcze ciągle nasłuchiwała kroków na klatce, drżała na dźwięk telefonu.

Właśnie w tej chwili usłyszała brzęczący dzwonek i znów z bijącym sercem pobiegła do drzwi.

— Michał?

Stał przed nią z bukietem żółtych tulipanów, z miną dość niepewną, aczkolwiek uśmiechał się szeroko.

— To dla mnie? — zdziwiła się. — Z jakiej okazji?

— Tak po prostu… — usłyszała. — Przejeżdżałem akurat i pomyślałem, że zajrzę, gniewasz się?

— Nie… wejdź…

Tak, naprawdę poczuła złość. Irytował ją ten „nachalny kurdupel”, jak go nazywała w myślach. Nie miała ochoty na żadne niespodziewane spotkania, ale z drugiej strony nie umiała mu tego powiedzieć. Prawie jednocześnie przypomniała sobie o papierosach, które obiecała ojcu i pobiegła do kuchni, gdzie w plastikowym koszyczku z przyprawami trzymała jeszcze jedną, awaryjną paczkę. Wiedziała, że tam jej nie znajdzie, bo jakiekolwiek zainteresowania kulinarne stracił dawno temu. Kiedy wróciła do pokoju, ojciec zaciągał się już chciwie podarowanym przez Michała Camelem.

— Jak ty możesz to palić? — dziwił się przy tym głośno. — Nie ma to jak moje Sporty — dodał z uznaniem dla swoich przyzwyczajeń.

— Och, tato! — Monika pokiwała tylko głową i oskarżycielsko spojrzała na gościa. — Widzę też, że zdążyliście się już poznać…

— Nie zwracaj na nią uwagi, ponarzeka trochę i przestanie… ale to dobre dziecko — szepnął, gdy córka wyszła do kuchni nastawić wodę na herbatę. — Gdyby co… to dbaj o nią… bo w przeciwnym razie… wiesz!

Michał pośpiesznie skinął głową jakby w obawie, że jej ojciec się zaraz rozmyśli.

— Bo wiesz… przychodził tu taki niedawno… ale ja jej od razu mówiłem, że on nie dla niej… nie podobał mi się — dodał, strzepując popiół do popielniczki. — Ja się trochę znam na ludziach… — pochylił się nad nim i zniżył głos, nie wyciągając papierosa z ust. — Ale ona mnie nie słuchała… a teraz płacze po nocach… gdybym go tylko dorwał…

Nie skończył, co by zrobił w tym przypadku, bo weszła Monika z tacą. Tymczasem Michał poczuł się dziwnie niezręcznie i to nie dlatego, że mowa była o jego kumplu, ale z zupełnie innego powodu. Postanowił w duchu, że wypije przyniesioną herbatę i już nigdy nie przyjdzie do tego domu bez zaproszenia.

 

 

 

Natalia stała na korytarzu szkoły, przyglądając się bezmyślnie wystawie rysunku poświęconej „Czterem porom roku”. Czekała na Agnieszkę, która nie należała do osób szczególnie zorganizowanych i z szatni wychodziła zawsze ostatnia. Natalka nawet nie próbowała wgłębić się w te prace, bo myślami była znów przy Sebastianie, przy parze jego błękitnych oczu, płonących w tamtej chwili z pożądania. Tak bardzo za nim tęskniła. Nawet nie zadzwonił, a przecież jej obiecał…

Chciała znów się z nim spotkać, kochać się z nim, mieć go przy sobie, ale on tymczasem zachowywał się tak, jakby nic między nimi nie zaszło. Jak to możliwe? Był przecież w tamtej chwili taki czuły, troskliwy, szeptał jej do ucha takie rzeczy! Oddała mu całą siebie, całą miłość jaką w sobie nosiła. Było przecież tak cudownie!

W dodatku, widziała go niedawno w towarzystwie atrakcyjnej blondynki. Wyglądała na dużo starszą od niego i niestety trudno było nie zauważyć ich bliskiej zażyłości. To był prawdziwy cios. Szedł, ściskając się z tamtą drugą stroną ulicy i udawał, że jej, Natalii, nie ma. A przecież była. Stała na przystanku, przyglądając się im z niedowierzaniem, czując jednocześnie, jak wszystko w niej umiera. Zamknęła oczy na wspomnienie owej chwili, kiedy po raz pierwszy w życiu została odtrącona i poniżona. Przyzwyczajona była do tego, że wszyscy wokół spełniali jej wszystkie kaprysy. Miała więcej niż inni. Ojciec traktował ją jak księżniczkę. A tymczasem, mając niespełna szesnaście lat (albo aż tyle), człowiek, którego obdarzyła takim uczuciem, tak bardzo ją zranił. Okropne uczucie!

W tym samym momencie ktoś ją popchnął przez nieuwagę, kopnął w kostkę, aż zawyła z bólu.

— Przepraszam… nie chciałem… nic ci się nie stało?

Patrzyły na nią ogromne, czarne oczy w ciemnej, krzaczastej oprawie. W dodatku, takie szczerze zaniepokojone. Przyjrzała się uważniej właścicielowi owych oczu. Wysoki, krępy, ubrany w dżinsy i koszulę w niebieską kratkę. Bujna, czarna czupryna i kwadratowa twarz o silnie zarysowanej szczęce.

— Mam nadzieję, że nie! — odparła niezbyt grzecznie, zadzierając wyniośle brodę i przyglądając mu się oskarżycielsko. — Na przyszłość mógłbyś bardziej uważać! — prychnęła oburzona.

— Postaram się… i jeszcze raz przepraszam!

Zdążył się oddalić na kilka metrów, gdy dopadła do niej rozpromieniona Aga.

— Czego on od ciebie chciał? Wiesz, kto to był?

— Nie, a ty wiesz?

— No jasne! To przecież sam Grzegorz Wieczorek z czwartej klasy!

— No i co z tego?

— Jak to? To nie wiesz? — Agnieszka nabrała głęboko powietrza w płuca i wyszeptała konfidencjonalnym tonem. — On gra w zespole „Marsjanie”, jest liderem tej grupy… Byłaś kiedyś na ich koncercie?

— Nie… cóż mnie to zresztą obchodzi? — wzruszyła ramionami i utykając na prawą nogę, pomaszerowała w stronę wyjścia.

— Ale on jest słodki! — zapiszczała koleżanka, nie zwracając uwagi na Natalię.

— To go sobie weź! — ta burknęła w odpowiedzi.

Południe było słoneczne i ciepłe. Wyszły na ulicę i poczuły ten świeży, lekki powiew, który zapowiadał początek lata.

Stare kamienice oświetlone ukośnie promieniami padającego słońca, nabrały przez to jakiejś ciekawszej formy, pikanterii i dobrego smaku. Pomyślała przez chwilę, że gdyby tak odnowić i przemalować frontowe elewacje, ubrać je w ciepłe kolory, droga, którą codziennie przemierzały, nie byłaby taka monotonna w swej brzydocie.

Stały ciągle na przystanku, czekając na tramwaj linii nr 4. Natalia o czymś zawzięcie rozmyślała, Aga szczebiotała coś po swojemu, gdy przy krawężniku zatrzymało się czerwone cacko na czterech kołach. Za kierownicą siedział nikt inny, tylko winowajca jej stłuczonej kostki, czyli Grzegorz, a obok równie przystojny kolega.

— Może podrzucimy? Jedziemy właśnie w tamtą stronę!

Agnieszkę zamurowało z zachwytu, natomiast Natalia roześmiała się prowokacyjnie.

— Jesteście pewni, że w tę samą?

Ta zmiana nastroju była nie tylko zaskoczeniem dla koleżanki, ale również dla niej samej. Nagle, zdała sobie sprawę, że oprócz Sebastiana są na świecie inni chłopcy, którzy w przeciwieństwie do niego, zabiegają o jej towarzystwo, do czego była w końcu przyzwyczajona. Pomyślała też, że fajnie będzie się pokazać w towarzystwie jednego z tych chłopaków, że mogłoby być ekscytująco, że może nawet zostanie zaproszona na wspomniany przez Agę koncert, a nawet przedstawiona jako dziewczyna członka tej grupy. Cóż wtedy poczułby Seb? Co powiedziałyby inne koleżanki? Pękłyby z zazdrości!

Chwilę potem siedziały już w samochodzie na tylniej kanapie i dowiedziały się, że ten drugi to Wojtek i jest perkusistą grupy. Właśnie od Wojtka Natalia usłyszała, że ma najpiękniejsze włosy na świecie i najcudowniejszą parę oczu (oczywiście nie wiadomo, którą parę oczu miał na myśli). Agnieszka siedziała spięta, zerkając od czasu do czasu w stronę Grzegorza, który odkąd wsiadły, nie zamienił z nimi ani jednego słowa.

— Może pójdziemy gdzieś na kawę? — padła propozycja. — Macie czas?

Nie zastanawiały się długo. Natalia zapomniała nawet, że przecież umówiła się z mamą w centrum handlowym na zakupy. Lokal, w którym wylądowali, był dość obskurny, obsługa w nim wątpliwej uprzejmości, w dodatku kawa lurowata. Grzegorz niewiele mówił, za to spoglądał na Natalkę spod ciemnych brwi smutnymi oczami dziecka. Czuła, że przeszywa ją tym spojrzeniem na wylot, co wywoływało z kolei niezwykłe podniecenie. Wojtek, który wcześniej ją komplementował, teraz całą swoją uwagę poświęcał koleżance. Zachwycał się brązem jej oczu, ciemną karnacją i figurą modelki.

 

 

 

Do domu dotarła przed osiemnastą, oczywiście Grzegorz podwiózł ją prawie pod samą bramę. Pożegnali się lekkim uściskiem dłoni, następnie wymienili telefony. Kiedy odjechał, przypomniała sobie o mamie i zaplanowanych wcześniej zakupach. Nie zdziwiła się więc, gdy zastała ją milczącą w ogrodzie, przycinającą z zapamiętaniem swoje ulubione pędy róż.

— Mamusiu, przepraszam! — zaśpiewała srebrnym głosikiem. — Całkiem zapomniałam!

— Trudno — odparła Katarzyna chmurnie. — Najwyżej nie będziesz miała tej sukienki… widocznie aż tak na niej ci nie zależało… Na kuchni stoi zupa, możesz ją sobie odgrzać…

— Dobrze, mamo — odparła posłusznie i szybko pobiegła do domu.

W korytarzu natknęła się na tatę, który był trochę w lepszym nastroju.

— Gdzie byłaś tak długo? Martwiliśmy się o ciebie!

— Byłam u Agi, uczyłyśmy się do jutrzejszego sprawdzianu z historii — skłamała na poczekaniu.

— Ach, tak… — ojciec uśmiechnął się czule. — Mogłaś jednak zadzwonić — dodał z ledwo wyczuwalnym wyrzutem. — Mama się na ciebie obraziła…

— Zauważyłam — przyznała skruszona. — To już się więcej nie powtórzy! — obiecała uroczyście. — Wracasz jeszcze, tato, do pracy? —zapytała, by odwrócić od siebie uwagę.

— Tak, córuś, mam jeszcze jednego pacjenta… chciałbym teraz coś zjeść, bo jestem strasznie głodny!

— Dobrze się składa tatusiu, ja też! — zawtórowała.

— W takim razie zjemy sobie razem… poczekam na ciebie w kuchni…

Kuchnia państwa Wolskich była przestronna i jasna. Urządzona została w dobrym, klasycznym stylu z mieszaniną smaku i ciepła, które sprawiało, że każdy kto raz do niej wszedł, chciał przychodzić tutaj częściej. Atutem było sosnowe drewno, zaś ceramiczne dodatki, strąki suszonych przypraw nad okapem i warkocze czosnku stanowiły jakby dopełnienie, tworząc zarazem klimat i atmosferę. Sami gospodarze należeli do ludzi otwartych i gościnnych, co, w czasach gdy sklepowe półki świeciły pustkami, można było uznać (i uznawano) za przejaw zwykłej głupoty i rozrzutności.

Jedli zupę, którą mama przygotowała na „szybko”.

— Michał jeszcze nie wrócił? — zainteresowała się Natalia.

— Powinien być jeszcze w szkole… chociaż kto go tam wie… — westchnął ojciec z żalem. — Już od dawna chadza własnymi drogami…

— Sebastian też zagląda ostatnio coraz rzadziej, ostatnio wcale… — wtrąciła.

— Ach, tak — przytaknął. — Nie ma się co dziwić, skoro już tutaj nie mieszka…

— Jak to? — Natalia aż podskoczyła i niemal nie strąciła talerza. — Gdzie więc teraz jest?

— Naprawdę nic nie słyszałaś? — zdziwił się tata, kręcąc z niedowierzaniem głową. — Jego rodzice rozwiedli się… Zaręba spłacił swoją żonę, po czym ona i syn wyprowadzili się do miasta… Rozwody to nic dobrego moje dziecko, zapamiętaj to sobie!

Natalia poczuła, jak w żołądku jej wszystko pęcznieje, chciała jeszcze o coś zapytać, ale weszła mama i zapadła niezręczna cisza. Katarzyna, tymczasem, pokręciła się demonstracyjnie po kuchni, zmyła kilka szklanek, przetarła mechanicznie blat i znów wyszła.

— Jak to dobrze, że wy nie macie ochoty się rozwodzić… — jęknęła z ulgą nad niedokończoną zupą.

— Ochota to by może i była — zaśmiał się ojciec. — Ale cóż z tego? Kto by teraz takimi głupotami sobie głowę zajmował? Jaki to ma sens?

— Kochacie się jeszcze? — zapytała z powagą.

— Czy się kochamy? — powtórzył rozbawiony, lecz po chwili zamyślił się na chwilę. — A co to właściwie jest ta miłość? Namiętność, pożądanie, seks? Czy wreszcie zaufanie, odpowiedzialność, przyjaźń i potrzeba obecności tej drugiej osoby? A może wszystko razem?

— Strasznie dużo tego tatusiu, więc, kiedy będę wiedziała, że to na pewno jest już miłość?

Zajrzał jej w oczy i swoim zwyczajem pogłaskał po policzku.

— To się akurat wie… albo jest, albo jej nie ma… ot, tak, po prostu…

cdn.

1

© Copyright by Anna Stryjewska, 2009


Z TEJ KSIĄŻKI


Możesz zamówić książkę w naszej księgarni lub kupić w siedzibie wydawnictwa

Newsletter

ADS

Polecane książki

KSIĄŻKI `e media`

„Poezje wybrane”. Zamów tę książkę w naszej księgarni


KSIĄŻKI
GRUPY HELION

[ powrót ] | [ góra ]

Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji `Pomoc` w menu przeglądarki internetowej orologi replica.