Internetowa czytelnia dobrym miejscem na Twój debiut literacki

Skocz do treści
Ustawienia kontrasu:

Anna Stryjewska: „Mistrzowie życia” — odcinek 5.  | pobierz free-booka » free-book ikona

Dzień od samego rana był pogodny i ciepły. Wyjątkowa parność zdradzała jednak zbliżającą się zmianę, toteż niektórzy z niepokojem zadzierali głowy do góry. Wiatr zerwał się tak nagle, że większość handlujących na powietrzu nie zdążyła nawet zabezpieczyć towaru. Sine, ciężkie chmury zawisły nisko nad ziemią, pociemniało wokół, a zainteresowani zakupem potencjalni klienci rozpierzchli się, w krótkiej zaledwie chwili i zrobiło się jakoś dziwnie pusto. Wiatr dął coraz mocniej, tarmosił foliowe, prowizoryczne zadaszenia i bawiąc się podrzucał w górę jak piłki papierowe torebki po hamburgerach i frytkach. Zaraz też ciężkie, pojedyncze krople deszczu zaczęły z hukiem uderzać w kolorowe budy i blaszane zadaszenie hali targowej.

— Idź już po samochód! — rzucił Sebastian niecierpliwie w kierunku kolegi, który w dalszym ciągu, nie zrażając się niczym, walczył z żywiołem, próbując za wszelką cenę umocować folię na stoliku. — Daj już spokój… nie widzisz, co się dzieje?

— Może zaraz przejdzie, poczekajmy chwilę!

— Nie sądzę, spójrz tylko… nikogo zresztą już nie ma! — uciął gniewnie Sebastian.

— Ja wiem, tobie już nie zależy, masz to wszystko gdzieś! — burknął Michał zaczepnie. — Kilka złotych w jedną stronę, kilka w drugą, prawda?

— A, więc to o to chodzi! Cały dzień się do mnie nie odzywasz, a teraz próbujesz mnie jeszcze obwiniać, wpędzić w poczucie winy, czy coś w tym rodzaju… Nie tędy droga, Michał! Kiedyś to musiało nastąpić! Pamiętasz, jak jeszcze nie tak dawno obaj marzyliśmy o tym, żeby kiedyś wyrwać się z tego grajdoła? Jak rozprawialiśmy o tych wszystkich, którzy zdecydowali się tu zostać? Dzień w dzień, słońce czy wiatr, zima czy lato — cały czas tutaj — od rana do nocy…

— Owszem… — przyznał smętnie. — Ale co to zmienia? Ty odchodzisz, bo postanowiłeś zrobić coś wielkiego, a ja tu zostaję… jest mi po prostu cholernie przykro, to wszystko! Idę po samochód!

— Nie musisz tu zostawać! — rzucił Sebastian za jego plecami, ale Michał wzruszył tylko ramionami i poszedł dalej.

Sebastian odprowadził przyjaciela wzrokiem i nagle zrobiło mu się żal Michała. Nigdy go jeszcze takiego nie widział, zawsze kipiał energią i humorem, tymczasem on oddalał się ze spuszczoną głową, powłócząc nogami. — To był dobry i piękny czas — pomyślał Sebastian z łezką w oku. Ale w życiu nie można być sentymentalnym, trzeba iść do przodu, jeśli się tylko nadarza ku temu okazja. Jemu właśnie się nadarzyła. Ojciec spłacił mamę z ich wspólnego majątku, z czego, po zakupieniu mieszkania, został jeszcze spory kapitalik, który, za jej zgodą, postanowił zainwestować.

Otworzy szwalnię, taką z prawdziwego zdarzenia: działka, budynek gospodarczy, park maszynowy… zatrudni cały sztab ludzi, którzy będą na niego pracować. Miał przeczucie, że to będzie trafiona inwestycja, w dodatku, głowę wypełniały mu nowe pomysły. A tutaj? Rozejrzał się dookoła. Wieczna niepewność. Sprzeda się, czy nie? Czy tym razem uda się i zdążą przed łapanką? Oczami wyobraźni zobaczył Chudego i Łapacza — policjantów z miejscowego komisariatu, którzy z miną tajniaków, bądź Agenta 007, konfiskują im towar i wypisują mandat. Uśmiechnął się pobłażliwie sam do siebie. A Michał? Michał sobie z pewnością poradzi: był zaradny, przedsiębiorczy i pracowity. O niego nie musiał się martwić. Pewnie, że teraz, w tej chwili, jest mu smutno, ale zapewne szybko mu przejdzie, kiedy zrozumie, że tak to już w życiu jest.

Rozejrzał się dookoła. Większość handlujących na rynku zdążyła się już spakować. Z jednej strony żal… owszem, czasem była zazdrość i zawiść jak to w konkurencji, ale, generalnie, wszyscy ze sobą solidaryzowali. Obowiązywały tu jakieś niepisane zasady, których każdy, bez wyjątku, przestrzegał. Jeśli nie — nie handlował zbyt długo. Rynkowa lojalność, szczególny rodzaj symbiozy… Uśmiechnął się na wspomnienie imienin Zenka „od butów”. Taak… nawet nie pamiętał, jak wrócił do domu. Pewnie to sprawka Michała. Ale się musiał chłopina namęczyć… dobrze, że nikogo wtedy nie było, bo niewątpliwie porządnie by mu się oberwało. Albo płomienny romans z piękną Galiną z Ukrainy. Być może trwałby do tej pory, gdyby do akcji nie wkroczył zazdrosny mąż… cóż… Ale warta była grzechu! Zadumał się na wspomnienie tamtych chwil…

Czy powinien zrobić pożegnanie? Chyba tak, w końcu to jakieś trzy lata, niezły kawałek czasu… Nic nie dzieje się bez powodu, jego ten czas też czegoś nauczył. Przynajmniej tak mu się wydawało…

Michał podjechał swoim starym warczącym oplem, który z miesiąca na miesiąc prezentował się coraz żałośniej. Rdza zjadła karoserię i układ wydechowy, co było zresztą słychać. Wyskoczył z niego z uśmiechem na twarzy.

— Sorry, stary, już mi przeszło, pakujmy ten bałagan i wracajmy do domu! Albo nie! Może opijemy to rozstanie! Wzniesiemy toast za przyszłość, za nowy rozdział w życiu, aby każdemu z nas wiodło się jak najlepiej… Co ty na to?

Sebastian poklepał go po ramieniu.

— Bardzo dobry pomysł — powiedział.

 

 

 

Agnieszki nie było tego dnia w szkole. Podobno się rozchorowała. Natalia pomyślała, że powinna odwiedzić przyjaciółkę. Było sporo zadane do domu. Nie mogła pozwolić na to, aby koleżance zrobiły się zaległości nie do odrobienia. I bez tego miała słabe oceny. Nie to, co ona. Prymus z matematyki. Poza tym, nie miała jeszcze ochoty wracać do domu.

Październik tego roku był ciepły, przejrzysty, że aż współczuła Adze, że musi kisić się w czterech ścianach blokowca. Szła więc spacerowym krokiem wąską, parkową alejką, napawając się otaczającym ją przepychem przyrody. Nie było tu ławek, tylko ścięte pniaki, które niejako służyły do siedzenia. Liście na drzewach przybrały pastelowe, rozmyte barwy. Spadały za każdym lekkim podmuchem wiatru, kołowały kołysząc się delikatnie w powietrzu, aż w końcu spadały, tworząc pod stopami miękki, szeleszczący dywan.

Znów po raz setny, bądź tysięczny, wróciła myślami do Sebastiana. Jak cudownie byłoby teraz iść przez ten park razem z nim! Wtulić się w niego, napawać jego zapachem… I znów poczuła świdrujący żal od środka. Prawie jednocześnie zalała ją fala gniewu i zazdrości. — Dlaczego, Seb? Mogło przecież być tak pięknie… Dlaczego udajesz, że nic dla ciebie nie znaczyłam? — pomyślała i stłumiła w sobie tak dobrze jej znaną tęsknotę, która raz po raz pojawiała się po to, by ona skręcała się z bólu i bezradności. Czuła się przy tym tak beznadziejna i samotna, a cały świat wokół wydawał się jej przygnębiający i zły. Mogła mieć przecież każdego. Z wyjątkiem Sebastiana. Zacisnęła zęby. — Trudno — myślała dalej. — Jeszcze tego pożałuje!

Właśnie mijała hałasującą grupkę chłopaków, którzy na jej widok przerwali rozmowę. Przyglądali się jej z zachwytem w młodych, rozpalonych oczach. Czuła na sobie te bystre, penetrujące spojrzenia, miała wrażenie, jakby zaglądali jej pod spódnicę, równocześnie odgadując kolor majtek, że zastanawiają się teraz nad rozmiarem piersi, które ukryła pod obcisłą, seledynową bluzeczką. Nagle poczuła niespodziewaną przyjemność. Jakaś chwilowa, zmysłowa radość wypełniła ją wewnątrz, a destrukcyjne myśli w sekundzie odpłynęły. — I cóż, panie Sebastianie? Myśli pan, że jest pan jedyny na tym świecie? Otóż nie! — zatriumfowała.

Roześmiała się uwodzicielsko, ukazując nieskazitelną biel zębów i śliczne dołeczki w policzkach. Wiedziała, że wygląda rewelacyjnie w nowym teksasowym komplecie, który dostała w prezencie urodzinowym od taty. Miała już siedemnaście lat, była prawie dorosła. Już niedługo będzie mogła robić wszystko, na co przyjdzie jej ochota… jakie to musi być wspaniałe uczucie! Niesamowite! — Dlaczego więc dorośli tak często bywają smutni i niezadowoleni ze swojego życia? — przemknęło jej nagle przez głowę. — Przecież dorosłość to wolność, niezależność… Nic z tego nie rozumiem…

Dochodziła już do wieżowca, w którym mieszkała Agnieszka. Zatrzymała się, by objąć wzrokiem cały budynek. Poczuła nieuzasadniony strach. — Taak… zaraz wjadę na jedenaste piętro i spojrzę na dół z góry. Wyobrażę sobie, że spadam w przepaść. A kiedy już pokonam ten lęk, wszystko, co się potem wydarzy, będzie łatwe. I nie pozwolę innym kierować własnym losem! To będzie moje życie i tylko moje! Obiecuję to sobie! A ty, panie Zaręba, uważaj! Jeszcze będziesz błagał, bym była twoja!

Aga miała na sobie flanelowy, miejscami wypłowiały szlafrok. Ucieszyła się na jej widok.

— Cudownie, że przyszłaś! Wejdź, rozgość się, świetnie wyglądasz, a tak w ogóle to, co słychać?

Zarzuciła ją jak zwykle stertą pytań, po czym, nie czekając na odpowiedź, pobiegła jak gdyby nic do kuchni. — Cała Aga… — pomyślała Natalia lekko rozżalona. Już miała przecież na przysłowiowym końcu języka najświeższe wiadomości. Ale Agnieszka zaraz wróciła. Niosła na talerzu pysznie wyglądającą szarlotkę i pokrojone równiutko kawałeczki sernika.

— Wstawiłam wodę na herbatę, zrobimy sobie ucztę — zadeklarowała.

— To świetnie, nawet nie wyobrażasz sobie, jaka jestem głodna! — wykrzyknęła Natalka na widok tych smakołyków. — Nie powinnaś jednak leżeć w łóżku? — dodała zaniepokojona nagłym atakiem mokrego kaszlu Agi.

— Zaraz się położę… naszykuję wszystko, włączę muzykę i wreszcie sobie pogadamy. Nikt nam dzisiaj nie będzie przeszkadzał, mama wróci dopiero po osiemnastej, a tata pojechał w delegację do Poznania.

— No, nareszcie! — westchnęła z ulgą cichutko, gdy już wywiązała się z planu. — A teraz mów!

Natalia obserwując zmagania koleżanki, nie dziwiła się już, dlaczego każda czynność zajmuje jej tak dużo czasu. Była nieznośną detalistką. Ale cóż…

— Najważniejsza sprawa to taka, że zostałyśmy zaproszone na koncert! I to już na początku listopada!

— Naprawdę?! Grzegorz? — pytała z niedowierzaniem przyjaciółka. — On chyba naprawdę coś do ciebie czuje… w przeciwnym razie… zresztą sama wiesz… — zachichotała.

— On nie jest dla mnie! — zaprzeczyła Natalka nerwowo. — Owszem, jest nawet milutki, czasem miałabym ochotę wtulić się w te jego wielkie, niedźwiedzie ramiona, ale, cóż z tego? — skończyła swój wywód smutno.

— Aż tak źle? — Aga popatrzyła na nią ze współczuciem. — Nie myśl o nim, nie warto… szkoda twojego czasu. Popatrz, jak pięknie jest wokół — próbowała ją pocieszyć.

Na to, ku jej zaskoczeniu, koleżanka wybuchła głośnym, niepohamowanym śmiechem.

— Ale dałaś się nabrać! — wykrzyknęła zadowolona ze swojego żartu. — To wiedz, że ja już z Sebastianem skończyłam! Raz na zawsze! Koniec z tym! Teraz to się dopiero będzie dziać! „Tańce, hulanki, swawola!” — zacytowała z błyskiem w błękitnych jak niezapominajki anielskich oczach.

 

 

 

Był środek tygodnia, gdy „Górniakiem” wstrząsnęła tragiczna wiadomość. Oto, ich kolega po fachu, towarzysz doli i niedoli, odebrał sobie życie, wieszając się na pasku od spodni w publicznej toalecie. — Swoją drogą, to dziwne… — pomyślał Michał. — Powiesić się na klamce w toalecie? Z jednej strony wydaje się to technicznie niemożliwe… a jednak ludziom się to udaje. Dlaczego? Może jednak to wszystko prawda? Może zła moc czuwa nad tym, by taki czyn doszedł do skutku? Szatan? — wzdrygnął się już na samą myśl.

Smutek i żal był tym większy, że Tadeusz miał dopiero trzydzieści cztery lata. Osierocił dwoje małoletnich dzieci, zostawił żonę… Spekulacje na temat jego śmierci trwały nieprzerwanie przez kilka dni. Mówiono, że wdał się w układy z łódzką mafią, że popadł w tarapaty finansowe, że od kilku miesięcy cierpiał na depresję. Nieliczni twierdzili, że do desperackiego kroku przyczyniła się jego ślubna, romansując ze swoim szefem. Ale to były tylko domysły i przypuszczenia, na podstawie których powstawała nowa osobliwa i dramatyczna historia. Prawda była tylko jedna, a tę, wspomniany już Tadeusz, zabrał do grobu. W takich jednak chwilach, człowieka dopada zwykle nostalgia i bojaźń, przychodzi czas na refleksje i podsumowanie. Myśli się o tym, jak wygląda życie, jakich się powinno uniknąć błędów, co można zrobić, by naprawić to, co się zepsuło.

Michał zastanowił się nad swoim i z przerażeniem stwierdził, że nie zrobił jeszcze nic, z czego mógłby być dumny. Miał już prawie dwadzieścia jeden lat, a wciąż był na garnuszku u rodziców, a to, co zarabiał, rozchodziło mu się między palcami na bieżąco. Do rachunku dochodziła jeszcze niespełniona miłość, kiepskie relacje z siostrą i poniekąd z rodzicami też. Tylko w mamie miał oparcie, niezależnie od klęsk i sukcesów. Właśnie skończył technikum samochodowe, a ona wciąż namawiała go na kontynuację nauki. Podkreślała, że byle jakie studia są zawsze jakąś gwarancją na lepszy start w życiu, na zdobycie konkretnego zawodu. A tymczasem on uparł się, że jemu to do szczęścia niepotrzebne, że poradzi sobie bez dodatkowych kilku lat wkuwania bzdur, że szkoda na to czasu, bowiem ówczesna Polska, to raj dla ludzi takich przedsiębiorczych jak on. Postanowił więc w duchu, że od tej pory wszystkie zarobione na dżinsie pieniądze, skrupulatnie będzie odkładał, by za jakiś czas otworzyć swój własny sklep. Nie będzie gorszy od Sebastiana, który bądź co bądź miał lepszy start i czuł się na tyle pewnie, że śmierć znajomego niewiele go już obeszła. Wyrazem jego współczucia i szczerych kondolencji była wiązanka ze sztucznego anturium, ale na osobiste uczestniczenie w ceremonii pogrzebowej, niestety nie znalazł już czasu.

Michał stał pośrodku tłumu, patrzył na trumnę przykrytą stosem kwiatów, na rodzinę pogrążoną w bólu, na kapłana, który mimo wszystko, nie odmówił ostatniej posługi. Czuł się bardzo samotny. Tadeusza znał ledwie z widzenia, prawie wcale. Jakieś „Dzień dobry” i „Do widzenia”, ewentualnie „Co słychać, jak poszło?” Miał miejsce w hali od strony Wólczańskiej, handlował „Turcją”. Podobno, sam importował towar, jeździł najnowszą alfą romeo koloru bordowego. Budował dom pod Pabianicami, inwestował w stoiska na ŁKS-sie i w Tuszynie. I o co tutaj chodzi? Na oko, facetowi powodziło się jak mało komu. Jego auto było obiektem westchnień, nie wspominając o jego seksownej żonie.

— Niezbadane są wyroki boskie… — Michał zreasumował, nie mogąc odnaleźć w tym wszystkim sensu. A może pieniądze, to nie wszystko?

Nie zaczekał do końca, nie miał siły, ani odwagi patrzeć na szlochającą żonę, na dzieci, które nic nie rozumiejąc, w spokoju, aczkolwiek z zaciekawieniem, spoglądały na milczącą trumnę ze zwłokami ojca. Oddalił się więc pośpiesznie, opuścił nową część cmentarza w Pabianicach i skierował kroki w stronę kaplicy. Różne myśli, jedna po drugiej dopadały go jak gromy z jasnego nieba i przyprawiały o ból głowy. Poczuł się nagle jak weteran wojenny i zapragnął chwili spokoju. Znów wrócił pamięcią do mamy, do jej marzeń i postanowił w tej chwili, że jeszcze w tym tygodniu złoży papiery na studia. Jaki kierunek? Jeszcze się nad tym zastanowi. Może ona ma rację? Może to będzie najlepsza inwestycja? Przecież nie musi odkładać innych planów na potem. Wystarczy przecież studiować zaocznie i realizować się zawodowo. Wiedział, że jego ojciec nie pomoże mu, jeśli nie podejmie nauki, a tak, zdobędzie jego przychylność i sprawi mamie tyle radości! Nagle poczuł, że go olśniło. Jakie to proste i jakie oczywiste! Ile trzeba było zobaczyć bólu i cierpienia, żeby to zrozumieć…

W tym momencie od jednego z grobów oderwała się drobna, niewysoka osóbka w czerni i trzymając w jednej dłoni wiaderko a w drugiej zwiędniętą wiązankę kwiatów, ruszyła w stronę śmietnika. Coś się w nim znów obudziło. Jakieś dawne, niespełnione uczucie zasypane zgliszczem rozczarowania. Znów poczuł dawną siłę i szybciej pulsującą krew w żyłach. Osóbka tymczasem opróżniła wiaderko, wyrzuciła śmieci i zawróciła, napotykając wzrokiem na inny wzrok, tak samo zdziwiony, tłumiący buchającą ze środka radość i głęboko skrywaną tęsknotę.

— Co ty tu robisz? — padło najbardziej rutynowe ze wszystkich pytanie.

— Jaa? Wracam z pogrzebu… a ty?

— Sprzątam grób rodziców — ucięła krótko, po czym schowała oczy, odwracając twarz.

Zauważył lśniące kropelki w jej źrenicach, które mimo woli zsunęły się po policzkach.

— Rodziców? — powtórzył bezwiednie. — To znaczy, że?…

Skinęła głową i bezradnie wzruszyła ramionami.

Miał wielką ochotę wtulić ją w siebie i szepnąć do ucha kojące słowa, ale przecież nie mógł tego zrobić.

— Tak mi przykro… może mógłbym jakoś pomóc? — zaproponował cicho.

— Nie, nie trzeba! — odparła bez namysłu.

— Nie, to nie! — rzucił z goryczą i ruszył zrezygnowany przed siebie.

Nagle wszystko opadło; maleńka nadzieja, która wkradła się tak niepostrzeżenie — tak samo rozwiała się i zostawiła pustkę. Poczuł się jeszcze gorzej, zanim ją spotkał. Targało nim zwątpienie we wszystko, co rządzi tym światem. Opanował się jednak szybko i ruszył dalej zdecydowanym krokiem, trzymając ręce w obu kieszeniach spodni, gdy nagle usłyszał za plecami cieniutki, ledwo słyszalny głosik:

— Michał, zaczekaj! Nie chciałam, abyś się na mnie pogniewał!

Odwrócił się w jednej chwili i zobaczył biegnącą w jego stronę Monikę. Dopiero gdy ich spojrzenia się spotkały, stanęła w miejscu. Miała ogromne, zeszklone oczy i rozchylone usta. Wiatr bawił się jej grzywką, która tańczyła nad wysokim czołem. Odniósł wrażenie, jakby zatrzymał się kadr z filmu, w którym oni grali główną rolę. Czuł, jak unosił się nad ziemią, a wszystko wokół wirowało. Tylko ona stała ciągle w tym samym miejscu i czekała. I to na niego.

cdn.

1

© Copyright by Anna Stryjewska, 2009


Z TEJ KSIĄŻKI


Możesz zamówić książkę w naszej księgarni lub kupić w siedzibie wydawnictwa

Newsletter

ADS

Polecane książki

KSIĄŻKI `e media`

„Co za gwiazdami”. Zamów tę książkę w naszej księgarni


KSIĄŻKI
GRUPY HELION

[ powrót ] | [ góra ]

Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji `Pomoc` w menu przeglądarki internetowej orologi replica.