Nie czytałaś/-eś jeszcze niczego w e-czytelni™!
Brak danych
Zbliżała się trzecia po południu, gdy Natalia wróciła ze szkoły. Dzień był ciepły, słoneczny, muchy leniwie brzęczały, a na drutach telefonicznych podśpiewywała gromada wróbli. Szła od żelaznej, ozdobionej roślinnymi motywami furtki przez ogród, gdy dostrzegła mamę w towarzystwie jej znajomej z ulicy. Siedziały na obłożonym płytkami tarasie, przy plastikowym stoliku nakrytym ceratowym obrusem. Popijały kawę z ekspresu, smakowały ciasto z owocami i rozmawiały ściszonym głosem.
— Dzień dobry, pani Jadziu! O, jak ślicznie pani wygląda! Zresztą… jak zwykle! — zaszczebiotała Natalka, naśmiewając się z niej w duchu.
— Ach, dzień dobry! I dziękuję — sąsiadka uśmiechnęła się i wyprostowała jednocześnie jak na komendę.
— Miła, ta twoja córka — zwróciła się do Katarzyny, która w tym momencie odbierała powitalnego całusa.
Sąsiadka była grubo po czterdziestce, pulchna, niewysoka i cyniczna. Miała na sobie szary sweterek z modnej ostatnio angory, ozdobiony koralikami, wykończony przy rękawach i szyi pliską z naturalnego lisa. Jakby tego było mało, spodnie mieniły się poprzetykaną gęsto złotą nitką. Całości dopełniała rzucająca się w oczy biżuteria, kupiona zapewne od oblegających „Górniak” przemytników.
— A co słychać u Wojtka? — zagadnęła dziewczyna słodkim, ale z nutą ironii, głosem.
— Dziękuję… wszystko dobrze… uczy się właśnie dzieciak do egzaminów… Jest taki ambitny i zdolny!
— Też się cieszę! — westchnęła Natalia z udawaną ulgą. — To oznacza, że to nie jego widziałam dwie godziny temu, włóczącego się po Ogrodzie Botanicznym w towarzystwie podejrzanego typa.
Zobaczyła zdumione oczy swojej matki i czerwone wypieki zalewające policzki pani Jadzi.
— A co ty tam dziecko robiłaś? — spytała w tym samym momencie zaniepokojona Katarzyna. — Miałaś być przecież w szkole!?
— Byłam mamo… ale nasza pani od biologii zorganizowała nam wycieczkę krajoznawczą! Ale skoro Wojtek wkuwał w tym czasie w domu, to naprawdę nie ma się czym martwić — dodała z triumfującą satysfakcją.
— Może i on był na takiej wycieczce — zasugerowała sucho sąsiadka. — Co w tym dziwnego?
Natalka roześmiała się prowokacyjnie.
— Może… — zaintonowała tajemniczo. — W każdym razie nie widziałam tam nikogo innego oprócz wspomnianego podejrzanego typa… a palenia i picia piwa też się trzeba nauczyć…
Odwróciła się na pięcie i chichocząc pod nosem, pobiegła do swojego pokoju. — Dałam jej dopiero do myślenia! — cieszyła się w duchu. — Niech się trochę pomartwi! Ma za swoje! Na drugi raz niech pilnuje własnego nosa, stara plotkara! — nie mogła jej wybaczyć, że kiedyś doniosła mamie o tym, że całowała się z chłopakiem w parku. Zrobiła z tego wydarzenie na skalę gminną. Wymyśliła bowiem, że Natalia zachowywała się przy tym obscenicznie i omal nie doszło do czegoś więcej. Brakowało tylko, aby ksiądz ogłosił to na ambonie na niedzielnej sumie! Taki wstyd i upokorzenie! A w dodatku pani Jadzia nosiła się jakby była pępkiem świata, a nie zwykłą urzędniczką oddziału banku w Rzgowie. I te jej ubrania! Kiczowate, rodem z odpustu! Nie zdążyła się przebrać, gdy do pokoju wtargnęła bez pukania mama. Musiała widocznie pożegnać już swojego gościa, bo z wyrazu twarzy wyczytać można było niepokojące wzburzenie.
— Natalko, jak mogłaś? — zapytała z wyrzutem. — Sprawiłaś jej wielką przykrość, to było takie niestosowne! Tak mi wstyd!
— Żartujesz, mamo? Ja naprawdę go tam widziałam, prawie pijanego, a poza tym nie znoszę tej wścibskiej baby! Nie rozumiem, mamo, dlaczego pozwalasz, by się wtrącała w nasze życie! Nie stać cię już na inne koleżanki?
— Chyba przesadziłaś! Jeśli jednak masz na myśli tamtą sprawę… to było dawno… a po drugie, to nie ty będziesz wybierała mi znajomych! Czasami, a nawet często zapominasz się — dodała ze smutkiem i rezygnacją w głosie.
— Jasne! — Natalia burknęła pod nosem. — Zawsze tylko ja przesadzam, innym wolno wszystko! Wolno mnie obrażać i traktować jak gówniarę! Wszystko, tylko ja! To co złe, to ja!
Zanim mama zdążyła otworzyć usta, by cokolwiek powiedzieć, dziewczyna wybiegła demonstracyjnie z pokoju, gniewnie trzaskając drzwiami.
Koncert „Marsjan” odbył się w słynnych „Siódemkach” w piątkowy, listopadowy wieczór. Przez prawie dwie godziny zespół zagrzewał publiczność do tańca. A ta licznie wypełniła cały lokal. Natalia poszła tam w towarzystwie Agnieszki. Stały z boku, obok filara i podrygiwały w rytm muzyki.
— Oni są cudowni! — piszczała Aga co chwilę, co potwierdzało zachowanie większości dziewcząt krzyczących pod sceną.
Duszność, półmrok rozbijany przez migoczące nieustannie ultrafiolety, skierowane w jej stronę spojrzenie Grzegorza, czadowa muzyka. Wszystko to spowodowało, że poczuła niezwykły stan podniecenia. Jakby ktoś wprowadził ją w hipnozę. Pragnęła w tej chwili być tylko z nim — z Grzegorzem. Chciała go pieścić, całować, dotykać, chciała, aby robił z nią to samo. Chciała poczuć to mrowienie na plecach, ten dreszcz rozkoszy, chciała krzyczeć, śmiać się i płakać. Chciała żyć! Nareszcie! Nareszcie uwolniła się od tęsknoty za Sebastianem. Teraz będzie mogła cieszyć się każdą chwilą spędzoną w ramionach innego, cieszyć się życiem, młodością i przygodą. Co za cudowne odkrycie! Zaskoczył ją, gdy ostatnią balladę zadedykował ślicznej, wyjątkowej dziewczynie. Przez moment poczuła zawód, ale zaraz zorientowała się, że śpiewa dla niej, tylko dla niej. Kurcze! Koleżanki pękną z zazdrości!
Młodzież wyjęła zapalniczki i kołysała się jednolitą, zwartą falą. Zespół wychodził jeszcze kilka razy na scenę, ponieważ rozgrzana do czerwoności publiczność, nie pozwoliła im odejść bez bisowania. Wreszcie przebrzmiały ostatnie takty muzyki, grupa zaczęła pakować instrumenty, ale zabawa trwała nadal.
Natalia cały czas czekała z boku przy filarze, choć Agnieszka ciągnęła ją do znajomych.
— Jak chcesz, to idź… ja nie mam ochoty…
— Wiem, wiem wszystko! Szczęściara z ciebie, tyle tylko ci powiem! No cóż… mnie nie chciał! — zakończyła ze śmiechem i już jej nie było.
— Kochana Aga — pomyślała z czułością o koleżance, która rozumiała ją jak nikt inny.
Nie czekała długo. Grzegorz pojawił się kilka minut później, jak tylko uporał się z obowiązkami lidera grupy.
— Podobało ci się? — zapytał skromnie.
— Bardzo, zwłaszcza ta ostatnia ballada… przez chwilę myślałam…
— Ja nie myślałem przez chwilę, ja myślałem cały czas tylko o tobie… więc, gdzie pójdziemy teraz? — szepnął jej do ucha, obejmując ciasno jej biodra.
— Gdzie tylko zechcesz… — jęknęła rozkosznie i odwzajemniła uścisk.
Za chwilę już siedzieli w samochodzie, chłopak odpalił silnik i auto potoczyło się pustymi ulicami miasta. Noc była gwieździsta, domy wokół uśpione. Po kilkunastu minutach zjechali z głównej drogi łączącej Łódź i Katowice, po czym zboczyli w las. Grzegorz bez trudu znalazł ustronne miejsce, gdzie nikt im nie mógł przeszkadzać. Zgasił motor, włączył cicho radio.
— Piękne niebo, prawda? Widzisz, o tam, drogę mleczną?
— Gdzie? — spytała naiwnie pochylając się głęboko nad jego twarzą.
— O, tutaj…
Chciał coś jeszcze dodać, ale zatkała mu usta namiętnym, gwałtownym pocałunkiem.
— Nareszcie! — jęknął tylko, a potem uniósł ją na rękach jak małą, porcelanową lalkę. Stało się to tak szybko, że nawet nie poczuła uniesienia. Czar prysł, gdy przygniótł ją swoim ciężarem, gdy zdławił ją szybkim, urywanym oddechem. Kwadratowe, niezdarne ruchy dopełniły rozczarowania. Zapaliła, kiedy już było po wszystkim. Dym wypełnił wnętrze samochodu, szyby pokryły się od środka parą. Spoglądała na częściowo obnażone ciało chłopaka zasnute w półmroku, na jego przymknięte w błogim spełnieniu powieki i zatęskniła jak głodny pies za Sebastianem.
Sebastian przyglądał się od kilku minut mamie szczotkującej włosy. Siedziała w sypialni przed toaletką, zatapiając skupiony wzrok we własnym odbiciu w lustrze. Dostrzegł ją przez uchylone drzwi, w momencie gdy szedł do kuchni zaparzyć kawę. Na jej twarzy błąkał się zagadkowy uśmiech, ciągle ten sam co zwykle od ostatnich tygodni, od czasu, kiedy wróciła z sanatorium. Ścięła swój długi warkocz, pozostawiając krótką, wdzięczną fryzurkę, która — co by nie mówić — ujmowała jej lat. Wydawało się, patrząc na nią, że trudny okres ma już za sobą, że pozbierała się po rozwodzie — niezwykle bolesnym przeżyciu.
Od roku nie mieszkali już na Wąwozowej, przenieśli się do miasta, do trzypokojowego mieszkania na czwartym piętrze wieżowca na osiedlu Dąbrowa.
Początki nie były łatwe, biorąc choćby pod uwagę brak przestrzeni, do której oboje przywykli. Nagle ich świat skurczył się do sześćdziesięciu ośmiu metrów kwadratowych powierzchni, a dalej nie było już nic, tylko mury innych bloków. Z okien widok na ruchliwą jezdnię i wąziutki pasek trawnika, dzielącego dwa równolegle stojące do siebie wieżowce. — Ale to nic… — myślał Sebastian. — Rozwinę interes w kilka lat i wybuduję dom dla siebie i dla mamy. Nie będziemy przecież kisnąć w tych ścianach do śmierci!
Trochę też tęsknił za Rzgowem, za tą małomiasteczkową mentalnością, która jeszcze niedawno go tak irytowała. Wspominał często niedzielne msze, spotkania z kolegami, pomazane ławki w parku, kwiat polskiej wsi ubrany na miejscowym targowisku, demonstrujący swoje wdzięki przy każdej nadarzającej się okazji… Zapamiętał intensywny zapach akacji, stado rozwrzeszczanych wron, okupujących korony parkowych drzew, smak lodów z miejscowej cukierni, pulchną sprzedawczynię w okularach i śmiesznym czepku na głowie, błyszczący sznur samochodów zaparkowanych we wszystkich możliwych miejscach opodal Urzędu Gminy, parku i kościoła, głównie marki polonez, maluch, tudzież fiat 125. Bardziej obrotni posiadali auta zachodnie i te były obiektem westchnień i zazdrości.
— Kiedyś jeszcze tam wrócę — pomyślał w przelocie z taką determinacją, jakby mieszkał co najmniej dziesięć tysięcy kilometrów dalej. Przez chwilę poczuł się lepiej, a świadomość, że w jego dotychczasowym rodzinnym domu mieszka teraz jakaś obca kobieta z dzieckiem, nie była już dla niego taka nieznośna.
Tymczasem Joanna zauważyła już jego obecność.
— Myślałam, że jesteś u siebie — rzuciła zmieszana.
— Byłem, ale naszła mnie ochota na kawę, zrobić ci też, mamo?
— Bardzo chętnie — odparła podnosząc się z pufy.
W szafce była tylko Arabica i to w dodatku nie zmielona. Wyjął więc młynek i odsypał porcję aromatycznych ziaren.
— Skończyła się? — wyraziła zdziwienie mama, wchodząc do kuchni.
Usiadła przy stole i obserwowała poczynania syna.
— Lubię z tobą pić kawę — odezwała się po chwili zadumy. — I pomyśleć, że jeszcze niedawno piłeś tylko mleko… — zaśmiała się tak ciepło, jak lubił.
— Mamo, co jest? — odważył się w końcu zapytać.
— Nie rozumiem… A co ma być? — odparła leniwie, nie patrząc mu w oczy i sypiąc z rozmysłem cukier do filiżanki.
— Ostatnio dziwnie się zachowujesz… nie potrafię tego wytłumaczyć, ale czuję, jakby… coś się zmieniło… a nawet nie coś… To ty się zmieniłaś, mamo… To prawda? — zapytał szybko. — Myślę, że ostatnio wspaniale wyglądasz, ale…
Spojrzała na niego z enigmatycznym błyskiem w oku.
— Poznałam kogoś… — wyznała, czerwieniąc się w sekundzie jak nastolatka. — Nie masz mi chyba tego za złe?
— Ależ skąd… — rzucił sucho, czując w środku ukłucie zazdrości. — Doskonale, tylko czy ten gostek zasługuje na…
— Sebastian, proszę! Nie mów w ten sposób o nim! — przerwała, krzyżując w obronnym geście obie dłonie. — Ewaryst jest wspaniałym, wyjątkowym mężczyzną! Zresztą… sam się wkrótce o tym przekonasz… Zaprosiłam go do nas na sobotę wieczór, na kolację — dodała rozpromieniona.
— Ach tak… jaka szkoda… w sobotę umówiłem się z dziewczyną… trudno. Pewnie będzie jeszcze niejedna okazja do poznania — dodał cynicznie.
Joanna spuściła wzrok. Mieszając nerwowo łyżeczką w filiżance, myślała o czymś intensywnie.
— Przykro mi… — powiedziała po chwili zduszonym, rozczarowanym głosem. — Z drugiej strony cieszę się, że masz dziewczynę… Nigdy tu żadnej nie przyprowadziłeś… może wreszcie trafiłeś na tę jedyną? Jaka ona jest? Kochasz ją?
Sebastian roześmiał się lekceważąco.
— Ale z ciebie, mamo, niepoprawna romantyczka! Po tym co przeszłaś, wierzysz jeszcze w miłość? Miłość nie istnieje, to przeżytek — ciągnął, nie pozwalając jej dojść do głosu, patrząc twardo w jej okrągłe ze zdumienia oczy. — Teraz to się nazywa seks. I można go mieć wszędzie: w każdej dyskotece, w parku, czy nawet w bramie kamienicy… nie trzeba się od razu zakochiwać! Sama wiesz, jak to jest, wystarczy dwoje ludzi, którzy chcą w danej chwili tego samego, trochę alkoholu i zabawa przednia! Ale od razu miłość? To już lekka przesada!
Słuchając syna, patrzyła na niego z przerażeniem, bo nagle dotarło do niej, że zamykając się we własnym świecie cierpienia i bólu, rozpamiętując nieustannie osobiste porażki, całkowicie zapomniała o dziecku. Przeoczyła coś cholernie ważnego, czego brak przerodził się w taki nieprzewidywalny cynizm, egoizm, a nawet bezduszność.
Michał przycinał z ojcem żywopłot od co najmniej dwóch godzin. Dzień był chłodny, nawet lekko dżdżysty, ale czasu na obowiązkowe prace w ogrodzie było jak na lekarstwo. Odkąd na rynek stomatologiczny weszły światłowody chętnych, pragnących poprawić sobie uśmiech, nie brakowało. W gabinecie taty nieustannie tworzyły się kolejki, a lista oczekujących na zabieg była imponująca. Plomby podobno nie ciemniały i można było dobrać ich barwę do naturalnego koloru szkliwa, stąd ta rewolucja. Miało się przecież spełnić marzenie milionów, dążących do nieskazitelnego uśmiechu na wzór hollywoodzkich gwiazd, uśmiechających się szeroko z ekranu telewizji i kolorowych plakatów.
Michał spoglądał od czasu do czasu na długie, delikatne palce ojca i zastanawiał się, po kim odziedziczył grube, krótkie paluchy nadające się, co najwyżej, do murarki przy mieszaniu zaprawy.
— Tato, chciałem cię o coś zapytać… — odezwał się po chwili, po długim namyśle. — Mam zamiar zmienić samochód… ten się już sypie z każdej strony… poza tym, mam takie marzenie… chciałbym otworzyć sklep. Czy mógłbym liczyć na pożyczkę? — wyrzucił z siebie jednym tchem. — Oddam, jak tylko stanę na nogi! — zastrzegł prawie jednocześnie. — Miałem ostatnio trochę zastój w interesach… nie zdążyłem jeszcze odłożyć odpowiedniej kwoty pieniędzy… — zamilkł, czekając z niepokojem na odpowiedź.
Ojciec tymczasem nie przerywał pracy, przycinał pędy sekatorem, zaciskając przy tym zęby. Ostatnio posiwiał nieco, zapuścił brodę i nawet trochę przytył. Zza paska spodni wylewał mu się sporych rozmiarów brzuch.
— Wiesz przecież synu, że na nas zawsze możesz liczyć — odezwał się po chwili, zaczynając jednak tonem nie wróżącym nic dobrego. — Martwi mnie jednak ten twój głupi upór. Miałeś iść na studia, straciłeś kolejny rok, wciąż zajmujesz się głupotami, zamiast nauką. Popatrz na mnie i na mamę… ona uczy w szkole, jest szanowana i ceniona. Ja też, a ty? Co ci da ten handel? Co przyniesie kolejny dzień, jeśli nie zainwestujesz w wiedzę? Spójrz, jakie przyszły czasy: szybka kariera, szybkie pieniądze i sukces za wszelką cenę. Rośnie przestępczość i korupcja. To dewiza nadchodzącej epoki. Kto ma więcej — ma władzę. Nie ważne skąd ma, ważne że ma. Ludzi ogarnia mania posiadania, chłoną ten kolorowy, plastikowy świat, który znają z reklamówek. Ale tak naprawdę nie wiedzą jeszcze, dokąd ich ta żądza zaprowadzi… A ja bym chciał, abyś był uczciwym człowiekiem… abyś skończył studia, zdobył konkretny zawód, założył rodzinę, wychowywał dzieci… Chciałbym doczekać się spokojnej emerytury, czy to tak wiele?
Michał zagryzł wargi i słuchał.
— Do samochodu ci dołożę, ale w pozostałych głupotach nie chcę i nie będę brał udziału. Póki nie zmądrzejesz!
cdn.
© Copyright by Anna Stryjewska, 2009
Możesz zamówić książkę w naszej księgarni lub kupić w siedzibie wydawnictwa
ADS
Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji `Pomoc` w menu przeglądarki internetowej orologi replica.