-->

Internetowa czytelnia dobrym miejscem na Twój debiut literacki

Skocz do treści
Ustawienia kontrasu:

Anna Stryjewska: „Mistrzowie życia”  | pobierz free-booka » free-book ikona

„Błądzisz we mgle zapominając,
że droga za dnia jest zawsze taka sama…”

1. Zakochani nocą

„Górniak” tlił się jeszcze resztkami życia, budy zamykały się jedna po drugiej, aleje pustoszały, z hali dochodziły tylko pojedyncze, stłumione głosy. Na parkingu walały się zużyte opakowania jednorazowe, butelki po piwie, musztardówki, a foliowe torebki fruwały w powietrzu za każdym podmuchem wiatru. Dzień był pochmurny, mroźny, kilkudniowy śnieg poszarzał na dachach okalających rynek kamienic, na których głośno rozpoczęły obrady stada wścibskich wron.

Michał obsługiwał jeszcze klientkę, która od kilku minut nie mogła się zdecydować na zakup spodni.

— Gwarantuję, że będzie pani zadowolona… są świetnie skrojone, proszę mi wierzyć, jakby uszyte specjalnie na panią… To ostatnia para, no ale cóż… decyzja należy zawsze do klienta…

Niedawno skończył osiemnaście lat, niskiego wzrostu, raczej drobnej budowy. Nie miał jednak z tego powodu kompleksów, przeciwnie — śmiał się, że wszyscy „wielcy” tego świata byli mali. Zaufanie budziły jego oczy: orzechowe, szczere i zwykle szeroki, ciepły uśmiech. Rozwichrzona, brązowa czupryna dodawała mu swobody i czaru, który w zawodzie handlowca niewątpliwie się liczył.

— No dobrze… przekonał mnie pan, a… jakiś upust będzie?

— Proszę pani… to i tak już prawie za pół ceny, nowa dostawa będzie dużo droższa. Nie mogę, naprawdę… szef by mnie udusił!

— Skoro tak… — uśmiechnęła się z przekąsem, wyjęła pieniądze z plastikowego portfela, odliczyła je skrupulatnie, po czym zapakowała spodnie do torby i poszła.

— No wreszcie! — westchnął Michał z nietajoną ulgą, przeliczył kasę i umieścił ją w skórzanej saszetce, zaczepionej na biodrach pod puchową kurtką.

— Myślę, że na dzisiaj koniec, nikogo już prawie nie ma!

Na dźwięk tych słów odwrócił się za siebie, spojrzał z wyrzutem na kumpla, który, jak gdyby nigdy nic, pałaszował hot-doga.

— Nareszcie! Gdzie byłeś tak długo? Zmarzłem na kość, pakuj to wszystko do samochodu, ja sobie w tym czasie zapalę!

— Spoko, luzik… dla ciebie też mam, nie denerwuj się, stary — mówiąc to, wyciągnął zza pleców ciepłą bułkę z parówką.

— Masz szczęście… — mruknął Michał. — Głodny jestem jak wilk…

— Jak bym mógł o tobie nie pomyśleć… — zaśmiał się Sebastian. — Zobacz lepiej, co przed chwilą wytargowałem… — mówiąc to, pochylił się nad o wiele niższym kumplem i wyciągnął z kieszeni błyszczący przedmiot.

W przeciwieństwie do Michała, on był wysoki, szczupły, wysportowany, ubrany w importowane ciuchy. Miał zalotny, powściągliwy uśmiech i parę przepastnych, błękitnych oczu. Delikatne rysy twarzy, kręcone blond włosy opadające frywolnie na ramiona i pewność siebie, tworzyły wizerunek żurnalowego chłopca.

— Bransoletka? — zdziwił się Michał. — Niezłe cacuszko… sprawdziłeś, czy to aby na pewno złoto?

— No jasne, za kogo mnie masz? — oburzył się.

— Komu chcesz ją podarować? Może tej słodkiej laluni, z którą cię ostatnio widziałem… jak jej było? Mariola?

Sebastian roześmiał się na te słowa.

— Jeszcze się taka nie znalazła! — prychnął. — To dla mamy… tylko ona na to zasługuje…

— Chyba, że tak — skwitował Michał i zabrał się bez słowa do pakowania.

Kolega szybko do niego dołączył. Wrzucili towar do samochodu — dwie ogromne, kraciaste torby, w których poupychane były dżinsowe wyroby. Kupowali je w Warszawie na Skrze… Jeździli tam każdej niedzieli, pośpiesznym z dworca Fabrycznego.

— To co robimy?

— Pożartowaliśmy, a teraz pojedźmy coś zjeść… potem się rozliczymy.

— Do „Rarytasu”, jak zawsze?

— Ok, później na górze spijemy herbatę i zrobimy tygodniowy bilans…

— I jak chłopcy dzisiaj poszło?

Za ich plecami stała Malowanka. Na rynku handlowała warzywami i była jedną z tych, którzy znali „Górniak” jak przysłowiową własną kieszeń. Jej pseudonim wziął się zapewne z tytułu ostrego makijażu jakim codziennie, tak samo szpeciła sobie twarz. Przerysowana, z tapirem na głowie, wywoływała swym wyglądem jedynie uśmiech politowania.

— Nieźle… w końcu do świąt zostało kilka dni… jeśli teraz nie pójdzie, to kiedy? — skonkludował Michał.

— Co racja, to racja… — przyznała kobieta. — Szkoda tylko, że tak zimno… ale co zrobić, trzeba jakoś na to życie zarabiać…

Pokiwała jeszcze głową, ponarzekała na swój marny los, cmoknęła kilka razy i poszła.

W samoobsługowym barze „Rarytas” było tłoczno i gwarno. Zanim dobili do końca kolejki, zdążyli już porządnie zgłodnieć, nic więc dziwnego, że obiad złożony z mielonego kotleta, plus ziemniaki i ciepłe buraczki zjedli z ogromnym apetytem. Potem poszli na górę do restauracji, gdzie zamówili gorącą herbatę z cytryną i pijąc ją bez pośpiechu, smakując każdy łyk, obserwowali stoliki. Zbierał się tu cały, najbardziej pokręcony światek z Górnej: dziwki, alfonsi, cinkciarze, zwykli krętacze i panienki, które przychodziły tu w nadziei na odmianę losu. Nie wiedzieć czemu obaj lubili to miejsce, nie zaliczali się do żadnej z grup, aczkolwiek właśnie tutaj czuli, że świat nie jest zwykły i szary. Nagle, w drzwiach Michał dostrzegł Łysego w towarzystwie odważnie ubranej brunetki.

— Czy to nie Mariola? — spytał nieco zdziwiony. — Myślałem, że ty i ona… — zerknął w stronę kolegi porozumiewawczo, ale on machnął ramieniem, zapraszając ich do stolika.

— To już dawno skończone! — rzucił w przelocie, patrząc z uśmiechem na zbliżającą się parę.

Dziewczyna po krótkim „Hello” usiadła na wprost Sebastiana, zakładając prowokacyjnie nogę na nogę. Te zasłaniała jedynie mikroskopijna spódniczka, a długie, po sam pępek wycięcie w bluzce, ukazywało jej największy atut, w postaci kołyszących się swobodnie dwóch, dojrzałych jak melony piersi.

Łysy natomiast wyciągnął paczkę Marlboro i ochoczo wszystkich częstował. Jego też znali z bazaru, zresztą, tak jak i oni, handlował dżinsem. Czasem pożyczali sobie nawzajem towar, żyli w pewnej komitywie, choć starali się traktować tę znajomość z dystansem.

— To co, chłopaki, pijemy? Może zamówimy sobie coś na rozgrzanie?

— Nie, nie! — zaprotestował Michał. — Muszę już lecieć… obiecałem ojcu, że z nim dzisiaj pojadę po materiały, a poza tym… jestem samochodem…

Zerwał się natychmiast z miejsca, jakby bał się presji kolegów.

— A ty, Sebol? — spytał dla pewności.

— Spoko… dam sobie radę, możesz jechać… rozliczymy kasę później… może nawet wpadnę do ciebie wieczorem…

— Dobra! Będę czekał w chacie!

 

 

 

Nie znosił gorączki przedświątecznych zakupów, ciągnących się w nieskończoność kolejek, ścisku, zamieszania i zapachu ryb. Śnieg gęsto prószył, a on szedł kilka kroków za matką, taszcząc ze sobą ciężkie torby z zakupami.

— Jeszcze tylko ryby i mięso! — rzuciła przez ramię, gdy dotarli do zaparkowanego na poboczu auta. Michał wzruszył w odpowiedzi ramionami i ze stoickim spokojem ułożył siatki w bagażniku.

— Ojej! Zapomniałabym! O szesnastej mam zamówioną wizytę u fryzjera, zostało nam tylko półtorej godziny! Zaczekasz na mnie, synku?

— Jasne, mamo… pokręcę się w tym czasie po mieście, nie zostawię cię tu przecież samej…

— Ale najpierw skończymy zakupy, idziesz do rybnego, czy do mięsnego?

— Tylko nie do rybnego! — zaprotestował.

— No dobrze… — zaśmiała się, podała mu kartkę z wyszczególnionymi gatunkami wędlin, odliczyła kilka banknotów, a sama pobiegła kupić śledzia i wigilijnego karpia.

Jakiś czas później Michał siedział w swoim starym, zżartym już miejscami przez rdzę oplu kadecie, zaciągał się z lubością dymem z papierosa i słuchał radia, w którym od rana nadawano świąteczne przeboje. Dym wypełnił wnętrze samochodu, czas mu się wydłużał, tak że w końcu postanowił się przejść.

Lubił Pabianice, zwłaszcza w okresie świąt. Miały swój specyficzny klimat. Urocze, senne miasteczko, liczące sobie około siedemdziesięciu tysięcy mieszkańców, w którym niewiele się działo, nie było tu teatru, dobrych knajp, ale nie było też smutno. Główny dom handlowy „Trzy korony” ozdobiony został girlandą sztucznego świerku, z poprzetykaną w równych odległościach gwiazdą betlejemską koloru czerwonego. Gdzieniegdzie paliły się neony, co w zapadającym szybko zmierzchu, najbardziej mu się podobało. Ludzie spieszyli się z ostatnimi zakupami, niektórzy taszczyli żywe drzewka, inni jeszcze pracowali, czekając z utęsknieniem wolnego. Na parterze „Trzech koron” był sklep spożywczy — supersam. Właśnie przechodząc obok okna wystawowego, dostrzegł w nim dziewczynę, która, w białym fartuszku z niebieską lamówką, poprawiała pieczołowicie dekorację.

Zatrzymał się, zapukał w szybę kilka razy, aż dziewczyna odwróciła się i wyprostowała. Była średniego wzrostu, szczupłej budowy, miała oliwkową cerę, dumne, wysokie czoło, czarne włosy związane w koński ogon i błękitne, przepastne oczy.

— Ta gwiazdka nieco w prawo! — zawołał.

Omiotła go obojętnym spojrzeniem, po czym przesunęła ją tak, jak sobie tego życzył.

— Księżyc bardziej w górę!

Tym razem zmroziła go wzrokiem, podniosła wyżej tekturową ozdobę, bez słowa i zbędnych gestów, odwróciła się na pięcie i znikła za parawanem. Michał poczuł się trochę głupio, przez chwilę myślał nawet, że ona wróci; pokręcił się więc przez moment w pobliżu, aż w końcu zrezygnowany wrócił do auta.

cdn.

1

© Copyright by Anna Stryjewska, 2009


Z TEJ KSIĄŻKI


Możesz zamówić książkę w naszej księgarni lub kupić w siedzibie wydawnictwa

Newsletter

ADS

Polecane książki

KSIĄŻKI `e media`

„Pielgrzym a buty”. Zamów tę książkę w naszej księgarni


KSIĄŻKI
GRUPY HELION

[ powrót ] | [ góra ]

Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji `Pomoc` w menu przeglądarki internetowej orologi replica.