Brak danych
Ale zanim to nastąpiło, wydarzyło się coś strasznego. Otóż postanowiła pewnego dnia odwiedzić rodziców, ponieważ otrzymała od niemieckich gospodarzy tydzień urlopu.
Dom rodzinny zastała pusty, aczkolwiek po podwórku kręcił się jej brat.
— W polu są! — krzyknął w odpowiedzi. — Kartofle zbierają!
— A ty? — zapytała.
— Właśnie zaprzęgam wóz! — odparł spoglądając na nią niechętnie.
— To może ja przygotuję jakiś obiad. Na pewno wrócicie głodni — zaproponowała.
— Jak chcesz! — rzucił przez ramię wyprowadzając z obory konia.
Poszła więc do chałupy i zajęła się przygotowaniem posiłku, gdy wtem ktoś zapukał do drzwi. Wychudzony mężczyzna okazał się uciekinierem z obozu pracy. Potrzebował schronienia. Nakarmiła go i nic nikomu nie mówiąc ukryła pod słomą w piwnicy. Kilka dni lęku i trwogi minęły, zbieg poszedł dalej. Już zapomniała o całym wydarzeniu, gdy w nocy do domu wtargnęli żandarmi. To jej ukochany brat wydał ją Niemcom. Widocznie zauważył jak potajemnie wyprowadzała więźnia z kryjówki. Miała szczęście, że od razu jej nie rozstrzelano, tylko skazano na roboty w Niemczech.
Pobitą i obolałą wsadzono na kipę ciężarówki i zawieziono na plac, gdzie zbity tłum więźniów czekał na transport. Pociąg spóźniał się. Godzina wydawała się wiecznością. Słyszała jak niektórzy modlili się szeptem, żandarmi pluli i bluźnili. Nagle jakiś Niemiec podszedł do niej, zapytał o nazwisko, potem kopniakiem odciągnął na bok. Krzyczał przy tym coś po niemiecku i popychał dalej kolbą karabinu. Znów załadowano ją na tył ciężarówki, która dopiero co zdążyła podjechać. Niewiele z tego rozumiała. Może tyle, że to już koniec. Noc była czarna, niebo bez gwiazd, straciła poczucie czasu, a od szalonej jazdy po wyboistych drogach dostała mdłości. Nagle samochód zatrzymał się, usłyszała polskie słowa, a Niemiec w mundurze okazał się Polakiem. Wkrótce też zobaczyła Janka, który już na nią czekał. Okazało się, że jej ukochany zaciągnął się do partyznantki, a zorganizowanie całej akcji wymagało ogromnej odwagi i determinacji. Do końca wojny ukrywali się i walczyli w lasach. Nie było łatwo, ale czuła się szczęśliwa. Wkrótce potem osiedlili się na wsi pod Radomiem. Zaczęli normalne życie. Jej rodzice nie doczekali jednak końca wojny. Gospodarstwo przejął więc Franek, ale nie była w stanie wybaczyć mu okrucieństwa. Odrzuciła więc jego zaproszenie na własne wesele, potem na chrzciny. Nie chciała więcej znać takiego brata. Wojna zabrała jej także dwie siostry, a pozostałe rozpierzchły się po świecie. Najpierw przychodziły listy z Anglii, Francji i Niemiec, raz nawet otrzymała zaproszenie, ale nie było ją stać na wyjazd. Z czasem przychodziły coraz rzadziej, aż w końcu przestały. Niebawem wyszła na jaw jeszcze jedna, okrutna prawda, będąca konsekwencją minionych wydarzeń. Helena nie mogła mieć dzieci. Adoptowali Adasia, gdy miał zaledwie dwa tygodnie. Jego matka — niepełnoletnia dziewczyna zmarła przy porodzie. Ojciec pozostał nieznany. Taki stan rzeczy bardzo im odpowiadał. Obdarzyli chłopca szczerym, rodzicielskim uczuciem i nie szczędzili starań w wychowaniu go i odpowiednim wykształceniu. Adam miał 14 lat, gdy zmarła starsza siostra Janka, Nina, osierocając trzyletnią jedynaczkę o imieniu Teresa. Postanowili wspólnie, że ją także przygarną i wychowają. Miejsca w ich domu było dość dla czterech osób, a tym samym ziściło się marzenie Heleny o szczęśliwym domu, w którym są dzieci. Kilka dni po dwudziestych urodzinach Adama zmarł nagle Jan, zostawiając ją nieprzygotowaną do życia w pojedynkę. Od dzieci nie mogła oczekiwać pomocy. Adam studiował, a ponadto nie był stworzony do ciężkiej pracy w polu. Wyrósł na niezwykle przystojnego mężczyznę. Była z tego powodu dumna, czego zaś nie mogła powiedzieć o Teresce, która z trudem zdała do piątej klasy. Nie należała do najbardziej ambitnych, nie lubiła się uczyć, nie przejawiała też żadnych zainteresowań. Miała sporą nadwagę, powolność w ruchach, lenistwo w naturze i pospolite rysy twarzy. Wiedziała, że w przyszłości będzie dla niej sporym utrapieniem. Czuła się coraz bardziej samotna, podupadła na zdrowiu, przytyła. Dobrze, że do pomocy w gospodarstwie przychodził Zygmunt z sąsiedztwa. Dawała mu zawsze dniówkę i chłopak do pracy był bardzo chętny. Adam miał natomiast swój świat, udzielając się tu i tam towarzysko. Kobiety szalały za nim, zwłaszcza jedna o imieniu Olga, z którą jakiś czas się spotykał. Chciał zostać nauczycielem i zaraz po studiach wyjechał do pracy w mieście. Tam poznał dziewczynę, dla której stracił głowę. Matka nawet jej nie widziała na oczy. Wiedziała tylko tyle, że była ładna. ,,Ale czy to ładna miska jeść daje?” — pytała wtedy po stokroć samą siebie, kiedy zapomniał o innych zobowiązaniach, o matce, o rodzinie.
Wrócił po kilku latach jako wdowiec, z trzynastoletnim bękartem u boku. Znów mu wybaczyła, myśląc, że się ustatkuje, że jej pomoże. A tymczasem on przypomniał sobie o tamtej dziewczynie, którą kiedyś zostawił i ruszyło go sumienie. Znów postanowił się ożenić. Tyle, że Ona tym razem postawiła mu warunek: żadnego dziecka w jej domu! I co zrobił Adaś? Podrzucił go babci, jak kukułka podrzuca swoje pisklęta.
A to przerastało jej możliwości i chęci. Gdyby chociaż była to córka Adama! A tak? Obcy dzieciak, dla którego nie było nigdzie miejsca! Zabrakło też miejsca w jej starym, schorowanym sercu.
A dziwić się? W imię czego miała jeszcze na starość zajmować się jakimś bachorem? Uległa synowi jedynie dlatego, że zaklinał się, że ta sytuacja jest tylko przejściowa. Jak zwykle, nie wywiązał się z obietnic. I co miała robić? Wyrzucić dziewczynę jak szczenię pod most?
Odetchnęła z ulgą w chwili, kiedy usłyszała łoskot rozpędzających się po torach kół pociągu. Drażnili ją ci wszyscy ludzie: jedni biegali po peronie jak opętani, inni samotni, smutni i zamyśleni, drobni przestępcy z rozbieganymi dookoła głowy oczami czyhający w każdej chwili na okazję, nawet pary całujące się ostentacyjnie. Wydawało jej się, że przejrzała ich na wylot, że znała ich myśli i pragnienia. I to było gorsze od świadomości, że nie ma obok niej nikogo, że odtąd sama będzie musiała borykać się z przeciwnościami losu.
Przedział był zapełniony, ale na szczęście udało jej się zdobyć miejsce przy oknie. Chciała patrzeć na świat i zapomnieć o tym wszystkim, co ją ostatnio spotkało.
Kobieta siedząca naprzeciw wyglądała na szczęśliwą. Jej pulchna, różowa twarz była uśmiechnięta. Mężczyzna przy wyjściu, przypominający jej Mariana Opanię, pociągał głośno nosem i ślinił palce wertując strony dziennika. Dziewczynka, może dziewięcioletnia, zsunęła się z siedzenia i przechyliła głowę nad zakurzonym przejściem w przedziale.
— Czy ktoś z państwa zgubił długopis? — zapytała cienkim głosikiem, podnosząc w górę znaleziony przedmiot.
— Ach, to chyba mój! — wyrwało się starszej pani drzemiącej dotychczas w kącie pod połą płaszcza. Uśmiechnęła się do dziecka z czułością, po czym schowała go do brązowej, skórzanej torby. Chwilę jeszcze szukała w niej czegoś szeleszcząc zawartością. Wreszcie udało jej się wydobyć małą słodycz, zawiniętą w kolorowy papierek.
— Proszę, to dla ciebie — pogłaskała małą po jasnych włosach i wcisnęła jej cukierek do rączki. Dziewczynka skinęła główką w podziękowaniu, a jej młoda, ładna, dobrze ubrana matka, uśmiechnęła się z dumą.
Scena, którą zobaczyła, znów skłoniła ją do refleksji. — To na pewno wspaniałe uczucie być matką, a jednak… — westchnęła ciężko do swoich myśli.
Przeniosła wzrok za okno. Tam świat płynął jak woda, krajobraz uciekał z każdym stukotem pociągu. Zaczęła nawet liczyć drzewa, ale po chwili zrezygnowała. W oddali rysował się zielony pas łąki. Taką samą łąką, tylko bardziej ukwieconą, z pasącymi się krowami, przed laty, biegli we troje: mama, tata i ona. Zapamiętała siebie w różowej, falbaniastej sukience oraz jaśminowy zapach mamy, który przez lata był jej najsłodszym, najpiękniejszym zapachem. Zapamiętała ciepły, pogodny uśmiech pięknej kobiety, jaką była. Nigdy jej nie zapomni. Dziwne, ale nie pamiętała Adama. Jego obraz to rozmazany cień, który nieustannie im wtedy towarzyszył. Jej szczęśliwe dzieciństwo trwało niespełna dziesięć lat. Potem mama odeszła. Miała tętniaka w mózgu. Czyż można słowami wyrazić ten ból, który się wtedy czuje? Czy istnieje coś, czym można wypełnić pustkę? Na pewno nie. Po jej śmierci nic już nie było jak dawniej, a Adam stał się jakby nieobecny. Jego świat wypełniała rozpacz i samotność. Stan taki trwał trzy lata. W międzyczasie wyjeżdżał gdzieś, znikał na długie dni podrzucając ją do sąsiadki. Pewnego wieczora oznajmił: wyjeżdżamy stąd, Patrycjo! Już wkrótce. Żenię się!
Posmutniała.
— Tatusiu, ale czy ona jest lepsza i piękniejsza od mamusi? — zapytała cicho.
Ojciec zaniemówił. Przygarnął ją do siebie mocno ten jeden, jedyny raz i wykrztusił: nie ma na świecie drugiej takiej, jak Twoja mama…
Po tej deklaracji zrobiło jej się lżej na sercu, przez chwilę uwierzyła nawet, że znów będą tworzyć szczęśliwą rodzinę. Dowiedziała się jeszcze, że wracają w rodzinne strony Adama, że na jakiś czas zostanie u babci Helenki, ale tylko do momentu, aż sytuacja unormuje się, a ich związek zostanie przypieczętowany ślubem. Mieli zamieszkać potem w pięknym, ogromnym domu z ogrodem i psami. Jedyny problem, jaki pozostał, to zmiana szkoły.
Budynek szkolny z zewnątrz, wydał jej się mało zachęcający, do gustu też nie przypadł mizerny, szkolny ogródek z rachitycznymi kwiatkami i okalający go niski płotek z metalowych prętów. Betonowe podwórko było puste. Nieśmiało weszła do środka. Zaskoczył ją ciasny, wąski korytarz bez okien, ciągnący się w nieznanym kierunku. Za zamkniętymi drzwiami, po obu jego stronach trwały lekcje. Przeszła na palcach korytarzem, aż dotarła do klatki schodowej, którą wspięła się na piętro. Tam również był taki sam korytarz, z takimi samymi drzwiami, na ścianach wisiały gazetki szkolne zawierające najważniejsze informacje z życia tej placówki. Była też imponująca kolekcja portretów sławnych literatów, odkrywców i działaczy politycznych. Odnalazła klasę oznaczoną liczbą 7, biorąc jednocześnie głęboki oddech. Nie jest łatwo zmieniać klasę w połowie roku szkolnego, zwłaszcza, że zmianie ulega prawie wszystko. Trzeba nie tylko zyskać sympatię nowych kolegów, koleżanek, nauczycieli, trzeba zaakceptować nowe środowisko i jeszcze przebrnąć przez mur niechęci, na początku nieunikniony, zaspokoić ciekawość innych i swoją własną.
I jak tu się nie bać, mając zaledwie trzynaście lat, będąc nieśmiałą i chorobliwie wstydliwą dziewczynką? Gdy żyła jeszcze mama, wszystko wydawało się jej o wiele prostsze. Była zawsze przy niej, kiedy potrzebowała pomocy. Służyła jej radą, ale przede wszystkim czuła, że jest kochana. A teraz? Niewiele brakowało, aby się znów rozpłakała, ale szybko się otrząsnęła i postanowiła nie wracać do czegoś, czego już nie było.
Już chciała chwycić za klamkę, gdy drzwi same się otworzyły i ujrzała w nich pucułowatą twarz o szaroniebieskich, wesołych oczach. Dziewczyna przyglądała jej się badawczo przez chwilę. Miała sporą nadwagę, dość niechlujny wygląd, ale budziła sympatię i zaufanie, toteż Patrycja od razu zwierzyła jej się ze swego problemu.
— Jestem Patrycja, a ty?
— Ewa — usłyszała.
— Nic się nie martw — powiedziała Ewa. — Pobiegnę tylko po kredę do woźnego i wejdziemy razem. Możesz nawet usiąść obok mnie. Właśnie pokłóciłam się z Iloną, więc wyniosła się do Pauliny.
Mówiła szybko, nawet dość nieskładnie, ale Patrycja pomyślała, że mogłaby się z nią zaprzyjaźnić, zwłaszcza, że wkrótce siedziały już w jednej ławce i całą ceremonię poznawczą miała już za sobą. Klasa liczyła sobie 27 osób, a wychowawczynią była pani od języka polskiego — Grażyna Żurek.
Czuła co prawda na sobie wiele ciekawskich spojrzeń, skrzywione, parodiujące miny niektórych chłopców, ale też takie, które wyrażały zainteresowanie i aprobatę.
— Głupia, zarozumiała krowa! — syknęła Ewa na widok chudego rudzielca, stojącego przy tablicy usiłującego coś z siebie wydusić, ale niestety — efekty tego popisu, były raczej mierne.
— Siadaj, Zielińska! Znowu nie przygotowałaś się do lekcji! To już trzeci raz! Zmuszona jestem postawić ci dwójkę!
Dziewczyna wzruszyła tylko ramionami i pomaszerowała do ławki. Miała jasną cerę usypaną piegami, duży nos, szaro-niebieskie oczy w jasnej oprawie.
— Nie lubisz jej? Dlaczego? — zapytała Patrycja.
— Nie cierpię — odparła Ewa, krzywiąc się, jakby ugryzła cytrynę. — Sama się kiedyś przekonasz, dlaczego… — zachichotała.
— Zaraz, zaraz? Zielińska? Słyszałam to nazwisko… Tak nazywa się kobieta, która…
Nie dokończyła, bo Ewa przerwała jej w pół zdania:
— A kto jej nie zna? Jest obrzydliwie bogata i wkrótce wychodzi za mąż. Ludzie różne rzeczy wygadują o jej narzeczonym...
— Tak, a jakie na przykład? — spytała spiętym, nienaturalnym głosem. Wytężyła słuch, czując jednocześnie, że czerwieni się po same cebulki włosów.
W tej chwili zadźwięczał dzwonek.
— Chodźmy, pokażę ci boisko — zaproponowała Ewa.
— Zaczekaj! — pociągnęła ją za róg szkolnego fartuszka. — Spójrz, co się dzieje, kocioł przy drzwiach!
Ewa usiadła, pochyliła się nad tornistrem i wyciągnęła kanapkę owiniętą w papier śniadaniowy.
— Chcesz? Mam jeszcze dwie — podsunęła jej pajdę chleba z pasztetem, przełożoną liściem sałaty.
— Dzięki, ale jakoś z tego wszystkiego nie jestem głodna, więc co mówiłaś o tej pani? Zaciekawiła mnie ta opowieść…
Ewa roześmiała się.
— Wiesz, co… — zaczęła mówić z pełną buzią — jeśli ten facet, z którym bierze ślub, jest tak przystojny jak jego syn, to wcale jej się nie dziwię — znów zachichotała.
— Nic nie rozumiem. O czym ty mówisz? O jakim i czyim synu?
— Ach, to taka stara historia! Wszyscy w okolicy o tym plotkują! Jej syn, Przemek, jest także jego synem. To było dawno temu, kiedy matka Pauliny była jeszcze bardzo młoda i nie tak bogata, jak dziś. Ona bardzo go kochała, ale on jej nie chciał. Ona urodziła mu syna, ale on ulotnił się gdzieś. Potem wyszła za mąż za Zielińskiego, urodziła mu Paulinkę, ale biedak szybko zszedł z tego świata zostawiając Oldze ogromny majątek. A teraz, po latach, znów się spotkali, ona mu wybaczyła i będzie ślub — roześmiała się znowu połykając kolejny kęs. — To dopiero historia, co?
Patrycja znieruchomiała, nie wierzyła własnym uszom, jej żołądek skurczył się boleśnie. Ale wiedziała, że to nie z powodu głodu.
Tata nie mógł jej przecież tak oszukać…— myślała w drodze do domu, krótko po tym, jak pożegnała się z Ewą na rozstaju polnej drogi. Jak tylko przyjedzie, koniecznie muszą o tym porozmawiać, powinien wyznać jej całą prawdę. Czy to możliwe, że ma brata? Do ślubu został jeszcze miesiąc. Dla niej to cała wieczność! Już na samą myśl, że musiała codziennie wracać do domu, w którym nie była mile widzianym gościem, bolała ja głowa.
W dodatku tam nikt nie dbał o czystość i ład, jakby to w ogóle nie było ważne! Jak bardzo różnił się on od poprzedniego, gdzie wszystko miało swoje miejsce, gdzie pachniało świeżym powietrzem, gdzie stały ścięte kwiaty na stole w wazonie i leżał wyprasowany obrus...
Już po kilku dniach okazało się, że ma więcej obowiązków, niż czasu i że to dopiero początek. Tereska podśmiewała się pod nosem, gdy ona szorowała podłogi i nędzne meble w kuchni, które pamiętały pewnie pierwszą wojnę światową. Jednocześnie okazywała złość, gdy musiała podzielić się z nią pokojem. W domu były co prawda trzy izby, ale zimą ogrzewano tylko dwie. W kuchni spędzano najwięcej czasu, tam też stało łóżko babki Heleny. Nieodłączny był też zaduch, który z racji niewietrzonych tygodniami pomieszczeń, przyrósł na stałe do ścian, mebli, ubrań i domowników.
Traktowano ją raczej jak intruza. Babka wydawała polecenia, zawsze tym samym surowym, stanowczym tonem, a Tereska widziała w niej jedynie przyczynę zmąconego spokoju. Przez ostatnie lata, mieszkały same, toteż przyzwyczaiła się do tego stanu rzeczy i pojawienie się w jej domu jakiejś obcej osoby, potraktowała jako głupi żart. Przez trzynaście lat swojego życia Patrycja nie miała okazji spotkania tych dwóch kobiet, nawet nie przyjechały na pogrzeb jej mamusi, nic więc dziwnego, że czuła się przy nich obco i nieswojo.
Tereska liczyła sobie 26 wiosen, chociaż wyglądała na nieco starszą. Była wysoką, mocno zbudowaną kobietą o masywnych udach, szerokich biodrach i dużych, obfitych piersiach. Miała szaro-niebieskie oczy, prosty nos, okrągłe policzki, usta, które lubiła podkreślać różową szminką. Długie, puszyste włosy rozjaśniała wodą utlenioną, dlatego miały żółty, nieokreślony odcień blond. W jej sposobie bycia wyczuwało się ignorancję dla otoczenia, do tego wulgarność w wypowiadaniu się, lenistwo i całkowity brak wrażliwości.
— Skoro tak już się wzięłaś za porządki, to nie radzę, byś zaglądała do moich szafek i szuflad! Jeszcze coś zginie, a ja ciężko na wszystko haruję! — rzuciła wieczorem pewnego dnia, piłując paznokcie, spoglądając na Patrycję z ukosa.
— Ja nie muszę brać cudzych rzeczy, bo mam swoje — odparła Patrycja czując się zraniona takim podejrzeniem.
— Za wiele to ty tego nie masz! — zaśmiała się złośliwie — i raczej długo nie będziesz miała. Zresztą, nie moja sprawa…
— Racja, nie twoja! — wtrąciła chłodno Jaroszowa. — Lepiej byś się zajęła czymś pożytecznym, a nie tylko piłujesz te pazury. Potrzebne ci one? — prychnęła przekręcając się na łóżku.
Tej nocy dziewczyna długo nie mogła zasnąć. Myślała o ojcu, który nie przyjechał, a obiecał. O tym co mówiła Ewa, a także o przytykach Tereski. Ostatnie wydarzenia rzuciły cień na osobę ojca, jej przyszłość także stała pod znakiem zapytania. Co przyniosą kolejne dni? Jaki okaże się jej nowy dom? Jaka będzie jej macocha, brat, Paulina? Tyle pytań i żadnej odpowiedzi. Jeszcze tylko miesiąc i wszystko się wyjaśni. Jeszcze tylko miesiąc…
Ale jak wytrzymać taką wieczność w tym okropnym domu?
cdn.
© Copyright by Anna Stryjewska, 2009
ADS
Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji `Pomoc` w menu przeglądarki internetowej orologi replica.