Nie czytałaś/-eś jeszcze niczego w e-czytelni™!
Brak danych
Pewnego dnia rano przyjechał listonosz na rowerze z wielką, skórzaną torbą i wyciągnął z niej widokówkę znad Bałtyku zaadresowaną do niej. Kochana Ewa! Nie zapomniała, a w dodatku zrobiła jej taką niespodziankę. Mało tego, na kartce uwieczniony został zachód słońca — dokładnie taki, jaki sobie wyobrażała. Nie mogła się doczekać jej powrotu. Miały sobie tyle do powiedzenia! Niedługo skończą się żniwa i będzie miała trochę więcej czasu. Miała przynajmniej taką nadzieję.
Nadszedł pierwszy, upalny jeszcze dzień września. Zaraz po uroczystym apelu i przemowie wygłoszonej przez dyrektora Madziara uczniowie rozeszli się do swoich klas. Niektórzy bardzo się zmienili, jakby spoważnieli, wydorośleli i urośli. Niektóre dziewczyny zmieniły fryzury: obcięły swoje długie warkocze na rzecz modnego ostatnio “pazia”.
Patrycja i Ewa siedziały jak zwykle w tej samej ławce i nie mogły się nagadać. Ewa troszkę schudła i wyraźnie wyładniała. Jej morska opalenizna dalej rzucała się w oczy, bo różniła się od tej, która nosiła jej koleżanka. Tymczasem Paulina, otoczona przez grono adoratorów głośno opowiadała swoje wakacyjne przygody. Najpierw słoneczna plaża Grecji, potem gorące Włochy i romantyczna Wenecja! Włosi są tacy przystojni — piała. — Blondynki im się szalenie podobają…
— A rudzielce też? — złośliwie zapytał Marek.
— Rudy jest teraz bardzo na czasie — nie zmieszała się. — Od razu widać, że nie masz pojęcia o aktualnych trendach mody! — odgryzła się bez namysłu.
— A potem był Paryż, cudowny Paryż…
— Wstrętna kłamczucha! — podsumowała ze złością Patrycja. — Nie wierzę w jej żadne słowo. Nie wierzę, że można prawie jednocześnie być w tylu miejscach — dodała nie ukrywając żalu.
— Wszystko możliwe! — westchnęła Ewa, współczująco patrząc na przyjaciółkę. — Przecież jej matkę na to stać…
Zmieszała się na moment. Ewa gotowa jeszcze pomyśleć, że powiedziała to przez zazdrość. Już samo słowo wzbudzało w niej obrzydzenie. Ale czyż nie zazdrościła jej? Miała przecież wszystko, czego ją w sposób okrutny i bezwzględny pozbawiono. I nie chodziło jej o bogactwo, ale rodzinę i zwyczajny dom… Zrobiło jej się przykro, łzy cisnęły się do oczu, ale na szczęście do klasy wkroczyła pani Żurek. Wyglądała elegancko, jak zwykle, miała na sobie popielatą garsonkę z okrągłymi klapami i czarne czółenka na nogach. Opiekowała się ich klasą już trzeci rok, toteż wszyscy zżyli się z nią i na swój sposób polubili.
Pierwsze spotkanie w roku szkolnym nigdy nie trwało długo, poświęcone zostało sprawom organizacyjnym i ogólnym, wakacyjnym refleksjom.
Wybrano klasowy samorząd, a na gospodarza klasy awansowała Patrycja!
Wreszcie nauczycielka pożegnała ich i mogli już wracać do swoich domów.
Ewa zaproponowała spacer nad rzekę, ale przed bramą szkoły, czekała już na nią mama. Patrycja westchnęła ze smutkiem, a jeszcze bardziej zniechęcił ją szkolny, przeładowany autobus. Postanowiła wrócić do wsi piechotą, tym bardziej, że pogoda tego dnia była piękna.
Co prawda, nisko nad ziemią kołowały jaskółki, co zapowiadało zmianę i deszcz, ale póki co, szła przez pola wystawiając twarz do słońca. Miała na sobie białą bluzkę z poprzedniego roku i granatową spódniczkę, którą znalazła na strychu i którą udało jej się w całości przerobić według własnego projektu. Użyła do tego igły i nici, ale zajęło jej to bardzo dużo czasu.
Z redlin, spomiędzy kartofli, wyskoczył spłoszony zając i pomknął gdzieś. Zielona, maleńka żabka, wyśliznęła jej się spod buta i zniknęła w kępie wysokiej trawy. Rój brzęczących komarów zatrzymał się tuż nad jej głową, a jeden z nich odłączył się od grupy i usiadł na policzku, co zaraz odczuła bolesnym ukłuciem. Porośnięta mchem drewniana kładka, łączyła dwa brzegi wąskiej rzeczki, nazwanej przez tutejszych przewrotnie Nilem. W oddali, po drugiej stronie, rysował się niewielki lasek, który, odkąd przybyła w te strony, intrygował ją i ciekawił. Nigdy w nim jeszcze nie była, ale oczyma wyobraźni widziała już te królewskie elfy, o jakich czytała w książkach, tajemnicze stwory i bajkowe krasnale. Skupione blisko siebie drzewa, tworzyły ciasny okrąg, a na ciągnących się, różnobarwnych płatach pól, wyglądały niebanalnie. Podeszła bliżej, chcąc posłuchać ich szumu, a może odgadnąć, o czym rozmawiają, ale zamiast tego, usłyszała cienki, dziewczęcy chichot. Potem inny głos, ale gruby, tubalny, w miarę jak zbliżała się do lasku, stawał się coraz bardziej zrozumiały.
— Ten dzień jest naszym przeznaczeniem, czekaliśmy na tę chwilę tak długo. Spójrz, jak pięknie jest wokół, ten kojący chłód, ten skrawek nieba ponad naszymi głowami, śpiew ptaków, szum liści. Jakby wszystko stworzono specjalnie dla nas, na tę jedyną w życiu, niepowtarzalną okazję…
— Wierzysz w przeznaczenie? — słaby, dziewczęcy głosik wydał jej się znajomy.
— Wierzę w siłę woli, wierzę że jeżeli czegoś bardzo się pragnie, to się to dostanie…
— A ty czego pragniesz najbardziej?
Słyszała wyraźnie każde słowo i nagle poczuła się jak intruz. Wiedziała już do kogo należą te głosy. Urszula była starsza od niej jakieś cztery lata, skromna, miła dziewczyna, która przychodziła często do babki po mleko i jajka. Zawsze znalazła chwilę by usiąść, pogawędzić o wszystkim i o niczym. Jaroszowa darzyła ją sympatią, częstowała herbatą, co było do niej takie niepodobne.
Wychyliła głowę za pomarszczony pień olszyny i zobaczyła dwa długie, brązowe warkocze wirujące w powietrzu, dwa nagie ciała splecione ze sobą w nienaturalny sposób. Drgnęła przerażona i jak oszalała rzuciła się do ucieczki. Nie tak to sobie wyobrażała. Wszystko, o czym opowiadały sobie koleżanki z takim przejęciem, teraz wydało się jej wulgarne i odrażające.
— Swoją drogą — pomyślała zwalniając kroku — Urszula zasługiwała na kogoś lepszego, niż ten bawidamek, łobuz, syn Kowalowej.
Jeszcze pod koniec września ogłoszono wielki konkurs na najlepsze przedstawienie roku oraz na najbardziej oryginalny kostium sceniczny. Do rywalizacji w kategorii “starszaków” miało przystąpić osiem grup. Dla tych najlepszych Urząd Gminy w Górkach ufundował wspaniałe nagrody. Na zwycięzców czekał trzydniowy pobyt w Trójmieście. Wśród nagród rzeczowych był radiomagnetofon, miniwieża, kalkulatory oraz interesujące książki. Uczniów i wychowawców ogarnął entuzjazm. Na lekcji wychowawczej w klasie, do której chodziła Patrycja, odbyła się narada nad wyborem tekstu przedstawienia oraz nad obsadą głównych ról. Po szybkim głosowaniu okazało się, że niemal wszyscy chcą sięgnąć po klasykę baśni i wielu proponowało wystawić “Kopciuszka”.
Ewa przeskoczyła niewielki rów i parsknęła śmiechem:
— Widziałaś jej minę? Ale była wściekła! Dobrze jej tak, Paulina myślała sobie, że to, co najlepsze, należy się właśnie jej — nawet rola Kopciuszka, sama podsunęła swoją kandydaturę.
— Wiesz, to głosowanie całkowicie mnie zaskoczyło… — wyznała po chwili Patrycja. Miała jeszcze rozpalone emocjami policzki i rozmarzone oczy — nie sądziłam, że klasa mnie tak lubi, zwłaszcza chłopcy… — dodała bez udawanej kokieterii.
— Ale ty jesteś głupiutka! Spójrz w lustro i zastanów się nad tym. A może ty nie masz w domu lustra? Chciałabym mieć takie problemy. Może więc wystarczy popatrzeć na mnie, aby całkowicie pozbyć się kompleksów! Wiesz jak to jest, gdy krzyczą za twoimi plecami: słonina, balerony!!!? Kiedyś, kiedy cię tu jeszcze nie było, biologica nakrzyczała na mnie przy tablicy. Wkuwałam cały wieczór, ale gdy ona wywołała mnie na środek klasy, wszystko mi jak na złość uleciało z głowy. I wiesz, co do mnie powiedziała? — Ty bezmyślna kupo mięsa! Myślałam, że zapadnę się wtedy pod ziemię, a cała klasa rżała jakby oglądała właśnie popis błazna cyrkowego!
— Oj, Ewcia, przepraszam. Tak mi głupio! — Rzuciła się na szyję koleżance i szczerze jej współczuła.
— Która to nauczycielka? — zapytała po chwili.
— Na szczęście już jej nie ma. Wywalili ją — tyle mojej satysfakcji.
— Biedactwo, ale chyba już nikt ci nie dokucza, nie zauważyłam przynajmniej…
— Na szczęście nie, a odkąd się przyjaźnimy, mam wrażenie, że traktują mnie z pewnym dystansem.
— Ale ty naprawdę schudłaś po wakacjach! I wyładniałaś! Widziałam jak Robert Malinowski patrzył na ciebie ostatnio.
— Naprawdę? Robert? — Ewa zaczerwieniła się po same uszy.
W oddali, u stóp niewielkiego podwórka, rysowały się już sylwetki domów i budynków gospodarczych, przycupniętych wzdłuż czarnej wstążki asfaltowej drogi.
— Wiesz, Ewo, bardzo bym chciała, aby to nasza klasa wygrała. Jeszcze nigdy nie widziałam morza.
— Morze? Ee to nic takiego, dużo wody, dużo piasku, naprawdę!
— Możesz mówić, co chcesz, ale ja i tak niczego bardziej nie pragnę! To musi być wspaniały widok… — dokończyła rozmarzona.
— No, jesteśmy prawie w domu! Już zapomniałam, jaka byłam głodna! — zawołała Ewa.
— Podobno miałaś się odchudzać! — roześmiała się Patrycja.
— To może zacznę od jutra, dziś mama ugotowała kapustę. A ja uwielbiam wprost kapustę!
Nie miała pieniędzy na zakup tkaniny, niezbędnej do wykonania kostiumu.
Kieszonkowego nigdy nie otrzymywała, a ze wszystkich koniecznych wydatków, była skrupulatnie rozliczana. Babce nigdy się nie przelewało, toteż, gdy otrzymała tylko jakiś grosz od syna, upychała go gdzieś w skarpecie, pod siennikiem, bo żal jej było wydać na cokolwiek. Tata od dawna się nie pojawiał, nawet zapomniała kiedy był ostatnio. Przemknął wtedy jak wiatr, nie zamieniając z nią zbyt wielu słów, zostawiając pustkę i niedosyt. Tereska miała oszczędności, ale odkąd nakryła ją przez przypadek na sianie z mężem Madejowej, trwała między nimi zimna wojna, a ten incydent ze sklepu, był niczym w porównaniu z obecnym stanem rzeczy. Nie byłoby może tej całej afery, gdyby pewnego wieczora, babka nie wysłała jej po cebulę, która w warkoczach wisiała po wewnętrznej stronie wrót stodoły. Było wtedy ciemno, a gdy już prawie dotarła do celu, usłyszała jakieś jęki i dziwne odgłosy . W pierwszej chwili pomyślała, że to duch zmarłego dziadka. Zaalarmowała cały dom, zlana zimnym potem, trzęsąc się ze strachu, wpadła do kuchni, gdzie akurat Jaroszowa ucinała sobie pogawędkę z sąsiadką. Tamte wyskoczyły jak z procy, zastały kochanków w dość jednoznacznej sytuacji. Teresce nieźle się oberwało, usłyszała, że to wstyd i hańba, że żal tylko, że taką święta ziemia nosi, żeby zostawiła cudzych chłopów w spokoju i że jest nic niewartą tłustą, bezduszną ladacznicą. I wiele, wiele innych epitetów, które aż wstyd powtarzać. Na jej nieszczęście była obecna przy tym Janikowa, więc miała o czym opowiadać przez następne dwa kwartały. A jakby tego było mało, Tereskę dopadła kiedyś sama poszkodowana, czyli “ślubna” Madeja i na oczach niemal całej wsi, pobiła i wytargała za włosy. W końcu była od niej dwa razy większa… Ale za wszystko, co się wówczas wydarzyło, Tereska obwiniała Patrycję. Dawała jej to odczuć na każdym kroku, mszcząc się i sycząc do niej jak rasowa żmija.
Była więc całkowicie zdana na samą siebie. Na początek postanowiła, że skrupulatnie przeszuka strych i komórkę. Stały tam sznurkowe worki ze zniszczoną odzieżą, pochodzącą jeszcze z młodych lat babki. Był tam też stary, wiklinowy kufer, zżarty częściowo przez myszy i robactwo. Zawartość worków rozczarowała ją, nie było w nich nic godnego uwagi. Natomiast, gdy dobrnęła do połowy kosza, ogarnęła ją czarna rozpacz. Wszystkie te szmatki były w tak opłakanym stanie, że nie pomógłby tu nawet największy talent. Dopiero na samym dnie znalazła kilka tiulowych firanek, dziurawych, co prawda, ale po włożeniu do farbki, mogłyby się jeszcze na coś przydać. W tajemnicy przed babką, wyciągnęła z szafy jedno z lnianych prześcieradeł, przyłożyła do niego uprzednio zrobioną formę, upięła ją szpilkami, nakreśliła ołówkiem i wycięła . To samo zrobiła z firanką, potem każdą część ufarbowała na kolor różowy. Prace te zajęły jej kilka tygodni, aż wreszcie, kiedy po zszyciu elementów, założyła kostium na siebie, ogarnęło ją przygnębienie. Nie takich rezultatów oczekiwała. Zszywając te proste kawałki, liczyła na to, że uda jej się wydobyć z nich pewną lekkość i zwiewność, a tymczasem suknia wisiała na niej jak na haku.
— Co robić? — zastanawiała się gorączkowo — do wielkiego finału zostało już tak niewiele czasu, każdy znał swoje role na pamięć, a Ewa już dawno ukończyła swój kostium. Załamała ręce.
— Czego znowu beczysz? — Jaroszowa stanęła w drzwiach i przyglądała jej się z wypisaną na twarzy dezaprobatą.
— Nie mam już siły — wyszlochała — za kilka dni odbędzie się konkurs, a moja sukienka nie nadaje się do włożenia, wisi na mnie jak na kołku — dodała i zamilkła, bo przyszło jej na myśl, że to, co powiedziała, niewiele pewnie obchodzi babkę.
— Pokaż! — usłyszała oschły głos. — Namoczyłaś tiul w wodzie z cukrem?
— Z cukrem? — zdziwiła się. — A po co miałabym to robić?
— Zrób, a zobaczysz — powiedziała babka. Pokręciła się jeszcze po kuchni i wyjęła z przeładowanej różnościami szuflady atłasową, bladoróżową wstążkę. — Weź, może ci się na coś przyda…
Dzień św. Andrzeja zapowiadał się wspaniale. Śnieg padał od kilku dni, toteż miało się wrażenie, że zima jest już w pełni. Okrył wszystko wokół puszystą, połyskującą w słońcu srebrną powłoką, co dla niektórych, zagraconych podwórek, było bardzo korzystne.
W śniegowym przybraniu, wyglądały efektownie. Patrycja szła na przystanek autobusowy, oddychając pełną piersią, napawając się malowniczym krajobrazem, który ją teraz otaczał. Myślała o przedstawieniu, o wieczornej dyskotece i ogarniało ją coraz większe podniecenie. Nagle potknęła się o coś i runęła jak długa na ziemię. Torba z pakunkami wypadła jej z rąk i potoczyła się do pobliskiego rowu. Szybko wstała i otrzepała kolana. Zauważyła ogromną dziurę w rajstopach i biegnące od niej ku górze oczko. Kątem oka spostrzegła grupkę dzieci na przystanku, śmiejących się najwyraźniej z niej. Nadjeżdżał autobus, czym prędzej więc pozbierała swoje rzeczy i nie zwracając uwagi na ich rozbawienie, przyspieszyła kroku.
W szkole już od kilku dni trwały gorączkowe przygotowania. Udekorowane zostały korytarze, a sala gimnastyczna przybrała charakter teatralnej sceny i widowni. Nauczyciele, ubrani odświętnie, biegali w nerwowym uniesieniu po klasach i starali się dopiąć wszystko na ostatni guzik. Na imprezę zostali zaproszeni rodzice uczniów, a także proboszcz, wikary oraz ważni urzędnicy gminy.
— Ojej, nareszcie! Myślałam już, że nie zdążysz! — pisnęła Ewa na widok Patrycji — jestem tu już od godziny, tata mnie podrzucił samochodem, nawet nie wiesz, jaką mam tremę… Urwała.
Nagle zza parawanu zrobionego z zasłonki, wyszła Paulina. Kokieteryjnie okrążyła klasę, demonstrując każdy detal, całe piękno sukni, jaką miała na sobie. Uszyta została bez wątpienia z bardzo drogiej tkaniny i już na pierwszy rzut oka widać było, że nie jest dziełem amatora, lecz krawca dobrze znającego swoje rzemiosło.
— Jak wyglądam? — spytała wyniośle, przenosząc wzrok z jednej osoby na drugą. Wielu przyglądało jej się z zachwytem, niektórym poopadały szczęki.
— Wspaniała! Cudowna! Przepiękna! — cukrował klub wzajemnej adoracji.
— Ale nie uszyłaś jej chyba sama? — spytała dla pewności Grażyna.
— Chyba w to nie wątpisz? Zawsze powtarzałam wszystkim, że mam talent!
— Ukryty! — ktoś zakpił — bo na lekcji techniki, nie potrafisz nawet przyszyć guzika!
Klasa wybuchnęła śmiechem, dopiero wchodząca pani Żurek powstrzymała resztę od komentarzy.
— No dobrze, a teraz załóżcie swoje kostiumy! Niedługo uroczyste rozpoczęcie!
— Śliczna! — zachwyciła się Patrycja, widząc jak Ewa ubiera niebieski strój, wykonany z połyskującej podszewki.
— Naprawdę? Podoba ci się? — chciała się upewnić.
— Ależ bardzo! Wyglądasz jak prawdziwa dobra Wróżka, a ta czapka jest niesamowita!
— Spójrzcie na Krzyśka! Ten to dopiero prawdziwy Królewski Dobosz! — zawołała Basia.
Pokiwały z uznaniem głowami, a chłopak, widząc to, wyciągnął pałeczki, i począł uderzać równo w membranę bębenka. Zaczęli sobie żartować i w tym rozbawieniu, z uśmiechem na twarzach, opuścili salę.
Stały za kulisami i ukradkiem spoglądały na wypełnioną po brzegi widownię.
— Ja nie wiem… — wybąkała przerażona Patrycja.
— Czego nie wiesz? — spytała zaniepokojona Ewa.
— Jak zdołam pokonać tremę… Kiedy pomyślę o tym wszystkim, nogi się pode mną uginają…
— Czuję się podobnie, więc postarajmy się o tym nie myśleć.
— Popatrz! Tam w trzecim rzędzie od lewej siedzi twoja mama! Kurcze, ale pięknie wygląda!
Kto by pomyślał, że jest twoją mamą? Mogłaby uchodzić nawet za starszą siostrę, prawda?
— Kiedy jej to powtórzę, z pewnością się uśmieje, ale będzie jej miło… — dodała z powagą. — Słuchasz mnie? Zobacz, kto wchodzi — Olga Zielińska we własnej osobie. Ale ma kieckę, prawdziwy bajer!
— Właśnie widzę — odparła Patrycja przygaszona. Jej serce zamarło na chwilę, gdy za macochą dostrzegła i ojca. Wyglądał świetnie, ale jego twarz była smutna i zamyślona.
— Ciekawe, kogo przyszedł oklaskiwać? — pomyślała z goryczą. — Mnie, czy Paulinę?
cdn.
© Copyright by Anna Stryjewska, 2009
ADS
Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji `Pomoc` w menu przeglądarki internetowej orologi replica.