Internetowa czytelnia dobrym miejscem na Twój debiut literacki

Skocz do treści
Ustawienia kontrasu:

Anna Stryjewska: „Pocałunek morza” — odcinek 6.

— Nareszcie! Cieszę się, że mamy to już za sobą, to napięcie było nie do zniesienia!

Ewa oparła się o ścianę biorąc po raz kolejny głęboki oddech. Jej kostium podarł się już w kilku miejscach, a stożkowata czapka przechyliła się na bakier.

— Musisz jednak przyznać, że ósma „a”, była bezkonkurencyjna — westchnęła Patrycja przygnębiona — ich „Romeo i Julia” wywołał taki aplauz publiczności… Wszystko wskazuje na to, że i tym razem morze zobaczą inni…

— Nie przejmuj się tym, jeszcze nie raz je zobaczysz! Twój kostium za to, bardzo się wszystkim podobał, masz nawet szansę na nagrodę! Wspaniale grałaś, zrobiłaś co mogłaś, widziałam, że twój ojciec nie mógł oderwać od ciebie wzroku, był taki dumny!

— Jesteś pewna? — spytała z powątpiewaniem. — To dlaczego jest tam, a nie tu, ze mną… — powiodła wzrokiem ku drzwiom, gdzie stał w otoczeniu nowej rodziny. Paulina była razem z nimi.

Ewa nie zdążyła odpowiedzieć, ujrzały kilkuletniego chłopca, z bujną, rozczochraną czupryną, który usiłował się przecisnąć za kotarę.

— Szukam Patrycji Jarosz! — wykrztusił, gdy jakaś dziewczyna próbowała go zatrzymać.

— To ja! Coś się stało?

— Ktoś kazał ci przekazać, że będzie czekał na ciebie koło biblioteki — wyrzucił chłopiec jednym tchem. — Najlepiej zaraz — dodał szybko, odwrócił się na pięcie i już go nie było.

— To pewnie on! — pisnęła uradowana koleżanka. — Chce ci osobiście pogratulować, mówiłam ci, że ciągle cię kocha. Idź! Nie pozwól, żeby czekał!

 

We wskazanym miejscu, nie było ojca. Natomiast stał tam jego syn, Przemek Zieliński we własnej osobie.

— Ktoś ze mnie zakpił, zrobił mi głupi kawał! — przyszło jej na myśl i aż serce ścisnęło się z żalu. Już miała zawrócić, gdy zatrzymał ją zuchwały, pewny siebie głos:

— Nie spodziewałaś się mnie, prawda?

— Prędzej diabła bym się spodziewała, a nie ciebie! — odparła gniewnie. — Czego chcesz?

— Myślałem, że jesteś bardziej milutka. Przynajmniej na taką wyglądasz!

— Przykro mi, że cię rozczarowałam…

— A ja ci chciałem tylko pogratulować, byłaś naprawdę świetna! — mówiąc to wyciągnął zza pleców bukiecik miniaturowych róż.

— To dla mnie? — nie dowierzała własnym oczom. — Niemożliwe! Złość w jednej sekundzie uleciała. Wzruszyły ją te kwiaty i to wszystko, co się wydarzyło. Nie wiedziała, co powiedzieć. Stała z opuszczonymi ramionami, wpatrując się w szmaragdowe oczy Przemka. Coś w nich było magnetycznego: jakaś siła, głębia, nieokreślone emocje. Nagle doskoczył do niej i zanim zdążyła zaprotestować, pocałował w usta.

— Ojciec prosił, byś na niego czekała dziś wieczorem w domu — dodał, a potem znów wyszczerzył łobuzersko swoje równe, białe zęby. — Dyskoteka ci przejdzie koło nosa, prawda?

— Ale ze mnie idiotka! — zganiła siebie w duchu, gdy już sobie poszedł. Dałam się tak potraktować, co on sobie wyobraża? Za kogo się ma? Przecież jest moim bratem i w tej samej chwili poczuła na dnie serca jakiś niewytłumaczalny zawód.

 

Godzinę później jury ogłosiło wyniki konkursu. Tak, jak się spodziewano, główną nagrodę zdobyła 8a. „Kopciuszek” uplasował się dopiero na czwartej pozycji, ale za to, za najlepszy kostium sceniczny uznano ten wykonany przez Patrycję. Musiała jeszcze raz wyjść na scenę i zaprezentować się w całej okazałości. Dyplom uznania i radiomagnetofon wręczył jej sam dyrektor Madziar. Żałowała w tej chwili, że babka nie dała się namówić na przyjście. To, że wygrała, zawdzięczała głównie jej. Dzięki tej niepozornej wstążce, którą upięła w kokardki na rękawach, dekolcie i dole sukni, strój zyskał na oryginalności, a dzięki wodzie z cukrem — lekkości. W całym tym zamieszaniu, ogromie osobistych emocji, nie zauważyła nawet, że Paulina nie zdobyła żadnej nagrody. Dopiero gdy wszyscy wraz z wychowawczynią znaleźli się znów w klasie, wkroczyła tam również Olga Zielińska.

Jej ruchy były zdecydowane i sprężyste, wyglądała niczym tygrysica gotowa walczyć o swój łup. Jak zawsze była piękna, jednocześnie budząca respekt i uczucie niebezpieczeństwa.

— Nie mogę pojąć, że kostium mojej córki nie został dostrzeżony… — jej głos ociekał irytacją i wzburzeniem. — To niesamowite!

— Ależ został… — ironiczny i jakże rozbrajający ton pani Ireny Żurek był lepszy, niż jakakolwiek, ostra wymiana zdań. — To bardzo piękny kostium i na pewno bardzo kosztowny, nie spełniał tylko jednego warunku..., nie został wykonany samodzielnie. — Uśmiechnęła się chytrze — czyżby Paulina zapomniała o tak istotnym szczególe?

Twarz Olgi w tym momencie zapłonęła jeszcze większym gniewem. Takie argumenty w ogóle jej nie przekonały.

— A jaki ma pani na to dowód? — spytała ostrym, rzeczowym głosem. — Insynuuje pani, że moja córka panią oszukała, czyż nie tak?

— To są pani słowa — odparła bez zbędnych emocji. — Uczę w tej szkole już nie pierwszy rok i proszę mi wierzyć… — ja znam swoich uczniów, ich zdolności, ambicje, umiejętności. Nie potrzebuję żadnych dowodów i zaświadczeń na to, by stwierdzić, kto i jak bardzo się stara, a kto próbuje wykorzystać swoją lepszą sytuację materialną.

Oczy Olgi błysnęły nienawiścią, ale uśmiechnęła się cynicznie:

— Widzę, że dalsza polemika z panią mija się z celem — rzuciła. Zmiotła z krzesła futro ze srebrnych lisów i stukając głośno obcasami, opuściła klasę.

Nastąpiła cisza. Paulina siedziała nieruchomo ze wzrokiem wbitym w ławkę i chyba po raz pierwszy w życiu, czuła się naprawdę zawstydzona.

 

 

 

Drzwi były zamknięte, a klucz wisiał jak zwykle w komórce na gwoździu. Mieszkanie zastała w opłakanym stanie. A jeszcze nie tak dawno, bo zaledwie trzy dni wcześniej, przeprowadziła w domu gruntowne porządki. Tymczasem na stole stały brudne, utłuszczone kubki po herbacie, leżały kawałki niedojedzonej kiełbasy, skórki chleba, a nawet ogryzek jabłka. Wokół pieca było pełno sadzy, okruchów węgla i rozrzuconych kawałków drew. Zaplamiona była też lamperia, a stan podłogi pozostawiał wiele do życzenia. Spojrzała jeszcze na niezasłane łóżko pod oknem i zachciało jej się płakać. Na kredensie leżała kartka, na której babka nagryzmoliła koślawo kilka jednoznacznych zdań: ,,Wrócę późnym wieczorem. Daj koniowi i krowom wody i siana. Nasiekaj buraków.”

Było wiadomo, że wiadomość zaadresowano właśnie do niej. Tereska nie miała, albo nie chciała mieć pojęcia o pracach w oborze i zawsze znalazła sposób, by się od niej wykręcić. Zresztą, ostatnio wracała coraz później, a zdarzało się nawet, że nie wracała wcale do domu, na co już jej opiekunka nie miała wpływu. Mówiło się, że ma w mieście jakiegoś narzeczonego, ale czas mijał, a ta plotka nie potwierdzała się.

Zbliżał się okres Świąt Bożego Narodzenia i coraz częściej myślała o tym z niepokojem. Jak będzie w tym domu wyglądać kolejna wigilia, a także o tym, czy w końcu odwiedzi ją ojciec? To, że miał przyjść dzisiaj, było dla niej szczególnie ważne. Na tyle bardzo, że chciała zrobić wszystko, aby to spotkanie wypadło jak najlepiej. Musiała więc koniecznie zrobić porządki. Nie chciała, aby sobie pomyślał, ze zarosła brudem, żeby nie zraził się i znów nie uciekł do pięknego domu, o którym się tyle mówiło i w którym teraz mieszkał.

 

Prawie uporała się ze wszystkim, gdy dochodziła szósta po południu. Wpadła do kuchni, zrzuciła z siebie śmierdzące ubranie i umyła się w misce. Potem ubrała czyste rzeczy, zebrała ze stołu resztki jedzenia, wytarła ceratę, narzuciła na siebie chustę i wyszła na podwórze. Pies na jej widok wyskoczył z budy, szczeknął radośnie i zamerdał ogonem.

Nie tak dawno przybłąkał się biedak i Jaroszowa pozwoliła go zatrzymać. Niestety, musiała go uwiązać na łańcuchu przy oborze, bo atakował wszystkie kury w okolicy, a nawet jednej wyszarpał gardło. Oberwało się wtedy babce i od tej pory Bursztyn (nazwała go tak z powodu długiej, jasnobrązowej sierści) musiał pogodzić się z losem pokutnika.

Ale niezależnie od wszystkiego, miał teraz swój dom, miskę żarcia oraz miłość i oddanie Patrycji.

Z Bursztynem wiązała się jeszcze jedna historia. Otóż, kiedy okazało się, że zima tuż tuż, a biedaczysko nie miało budy, postanowiła poszukać czegoś w zamian. W stodole natknęła się na ogromną skrzynię, którą kiedyś wykorzystywano do przetrzymywania paszy dla zwierząt. Od jakiegoś czasu nie była już potrzebna, więc poprosiła Zygmunta aby zabił deskami przód zostawiając wąskie wejście. Skrzynia z zewnątrz wyglądała żałośnie, w związku z tym wpadła na pomysł, aby coś na niej namalować. Wykorzystała w tym celu zwykłe farby plakatowe i umieściła na froncie budy podobiznę samego właścieciela, czyli Bursztyna. Prawdopodobnie jemu było wszystko jedno, czasem jednak spoglądał na malunek szczekając jednocześnie. Na koniec wyłożyła mu legowisko słomą i pies miał już swój dom.

Kiedyś do krowy przyjechał weterynarz. Było to starszy, miły pan o siwych włosach, okularach na nosie i skórzaną teczką pod pachą, w której trzymał ampułki z lekarstwami.

— Idealne podobieństwo! — rzucił przechodząc obok budy. — To naprawdę dobry rysunek. Powinna pani wykształcić wnuczkę w tym kierunku, nie wolno marnować takiego talentu, to grzech...

— Matejki to już z niej nie będzie! — odparła Helena niechętnie.

— Ależ nikt nie urodził się od razu Matejką! — dodał zaraz.

— Nie moja sprawa!— burknęła w odpowiedzi, ucinając raz na zawsze ten temat.

 

Wrzuciła tłuste kąski do jego miski i pogłaskała go między uszami. Kotka, Brenda, zeskoczyła z parapetu okna i zamiauczała prosząco.

— No, masz! — powiedziała i wyciągnęła do niej rękę z plasterkiem kaszanki. Okrążyła je zaraz gromada wścibskich, wszędobylskich kur, które również domagały się pożywienia. Poszła więc do stodoły, nabrała w garnek pszenicy i nasypała im do koryta. Potem wybiegła na drogę i popatrzyła tęsknie w obie strony. Nic się nie działo, wróciła więc do domu. Próbowała skupić się nad lekcjami, ale nie była w stanie. Cały czas nasłuchiwała, gdy tylko szosą przejeżdżał jakiś samochód. Nieraz wydawało jej się, że czyjaś ręka otwiera furtkę, że słyszy kroki pod oknem, ale potem znów zalegała cisza. W końcu włączyła radiomagnetofon, włożyła w kieszeń kasetę Budki Suflera, którą pożyczyła od Ewy, położyła się na łóżku i rozmarzyła się… Nagle usłyszała kaszlnięcie, ciężkie kroki i trzask zamykanych drzwi ganku. Zaraz potem wszedł ktoś do kuchni i zapalił światło. Poczuła dym papierosa w pokoju i już wiedziała że to Zygmunt. W pierwszej chwili ogarnęła ją fala złości. Nie na niego przecież czekała, miał przyjść ojciec. Nie chciała, aby ktokolwiek przeszkadzał im w tym spotkaniu, aż nagle przypomniała sobie, że babki nie ma, a Zygmunt przyszedł pewnie wydoić krowy. Wyłączyła muzykę i wyszła mu na powitanie.

— Ach, to pan? — udała lekkie zdziwienie.

— Podobno jesteś sama… — odparł i chwiejąc się nieznacznie na nogach dostał się do kredensu. Nie czekając na przyzwolenie, wyciągnął musztardówkę i nalał do niej wódki. Opróżnił ją kilkoma, głębszymi łykami, po czym osunął się bezradnie na łóżko.

— Byłem u Barcickich — zaczął po chwili. — Bili świniaka i robili przerób, przyniosłem wam na spróbowanie…

Dopiero teraz dziewczyna dostrzegła siatkę na stole, z której wydobywał się aromatyczny zapach czosnku.

— Trochę popiłem, — dodał — ale to nic, do jutra przejdzie…

— Pewnie — zgodziła się z nim. — Może zrobić Zygmuntowi herbaty?

Spojrzał na nią tak dziwnie, że poczuła się nieswojo.

Nie odpowiedział, więc nalała wody do czajnika i postawiła go na rozgrzanej do czerwoności płycie kuchni węglowej. Potem wyciągnęła z szafki najładniejszą filiżankę i ustawiła ją na spodeczku. Nasypała herbaty do wyszczerbionego dzbanka, a kiedy woda zaczęła wrzeć, zalała ją. Zawsze chciała podać w ten sposób herbatę, czego w tym domu niestety się nie robiło. Babka zabraniała jej korzystania z zastawy na co dzień. Ale pomyślała, że skoro jej nie ma… W końcu był powód do tego — wygrała konkurs! Dostała radiomagnetofon, o jakim zawsze marzyła! Ustawiła jeszcze filiżankę dla siebie i zaprosiła gościa do stołu. Usiadł ciężko, chwilę obserwował jej zmagania z dzbankiem, potem rzekł:

— Jesteś perłą tego domu, prawdziwym skarbem. Aż strach pomyśleć, co by było, gdybyś się tu nigdy nie pojawiła…

— Żartuje pan! — zaśmiała się. — Kto wie, czy nie byłoby lepiej, dla mnie rzecz jasna?

— Dla ciebie? Może... Bóg raczy wiedzieć, co jest komu pisane?

— Właśnie czekałam na ojca… — dodała po chwili milczenia — ale jak widać, znów miał ważniejsze sprawy na głowie… — zakończyła swą myśl gorzko.

— Taki z niego ojciec, jak ze mnie tancerz! — zakpił.

— Nie rozumiem…

— A co tutaj jest do rozumienia? — Pociągnął głośno łyk herbaty i odstawił z brzękiem naczynie. Potem przysunął cukiernicę i dosypał jeszcze kolejne, dwie łyżeczki cukru. — Szkoda gadać, nie moja sprawa. Będzie chciał, to sam ci powie…

Miała ochotę pociągnąć go za język, ale szybko zrezygnowała. Ogarnął ją paniczny lęk przed poznaniem prawdy. Czuła, że mogłaby wpłynąć na jej życie, do którego w pewien sposób przywykła. Sama już nie wiedziała, czy zamieszkanie w tym pięknym domu było tym, czego chciała naprawdę... Więc czego chciała? Ojca, rodziny, czułości, poczucia bezpieczeństwa... Ale czy ten dom byłby w stanie jej to zapewnić? Obawiała się, że nie... Aby nie myśleć już o tym, zmieniła temat.

— A pan dlaczego się nigdy nie ożenił? Przecież podoba się pan kobietom, weźmy nawet naszą Tereskę, miała taką nadzieję, że pan jej się oświadczy…

— Nie podobają mi się takie kobiety, jak Tereska! — odparł niedbale

— A więc jakie się panu podobają? — spytała nieśmiało, ale zaraz pożałowała, bo spojrzał na nią tak dziwnie, że ciarki przeszły jej po plecach.

Zygmunt westchnął ciężko po chwili. Wyglądało to tak, jakby cofał się pamięcią miliony lat świetlnych wstecz.

— Miałem wtedy 15 lat, a ona była taka, jak ty. Delikatna, mądra, wrażliwa i śliczna, skończyła właśnie czternaście lat, gdy jej rodzice postanowili wyemigrować do Australii. Tuż przed wyjazdem ofiarowała mi to, co miała najcenniejsze — czyli samą siebie. Nigdy nie zapomnę zapachu jej drobnego ciała, zamszowej skóry, małych, twardych piersi…, nigdy… Na początku pisała często o wszystkim. O tym jak tęskni, o tamtym świecie, jak nie może zapomnieć. Potem… wiadomości przychodziły coraz rzadziej, aż wreszcie korespondencja ustała… Ale ja ciągle czekałem, wierząc, że któregoś dnia pojawi się w progu mojego domu i powie: wróciłam! Mijały lata, a ja nieustannie czekałem, aż do pewnego dnia…

Zapadła niezręczna cisza, wreszcie Patrycja powiedziała:

— Panie Zygmuncie, Antosi już nie ma, ona już do pana nie wróci, na pewno wyszła dawno za mąż i urodziła mnóstwo dzieci. Musi pan o niej zapomnieć, ona już nigdy nie wróci, szkoda pana czasu…

— Mylisz się! — przerwał ostro. — Ona wróciła, nie wierzysz? — Mówiąc to, podparł się na łokciu i drugą ręką chciał chwycić jej dłoń. Patrzył jej przy tym prosto w oczy, jakby usiłował coś wyznać.

Na szczęście, bądź nieszczęście rękawem zawadził o krawędź filiżanki, która spadła na podłogę, rozbryzgując resztki herbaty i rozpadając się na kilka części.

— No pięknie! Babka mnie chyba zabije! — rzuciła się pod stół, próbując poskładać ją w całość i uprzątnąć fusy. — Może da się ją jakoś posklejać?

— Nie przejmuj się, mam podobną w domu, jutro przyniosę. Helenka na pewno się nie doliczy! — Roześmiał się gorzko, potem poderwał się ślamazarnie z krzesła i nie patrząc na nią wyszedł na podwórze.

cdn.

1

© Copyright by Anna Stryjewska, 2009


Newsletter

ADS

Polecane książki

KSIĄŻKI `e media`

„Notatnik z wyspy”. Zamów tę książkę w naszej księgarni


KSIĄŻKI
GRUPY HELION

[ powrót ] | [ góra ]

Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji `Pomoc` w menu przeglądarki internetowej orologi replica.