Internetowa czytelnia dobrym miejscem na Twój debiut literacki

Skocz do treści
Ustawienia kontrasu:

Anna Stryjewska: „Pocałunek morza” — odcinek 8.

Część trzecia. Próg dojrzałości

Wysiadła z autobusu linii nr 6 i szybkim krokiem podążyła w kierunku parku im. Wł. Reymonta. Zatrzymała się przed niezbyt okazałym budynkiem szkoły. Miała na sobie granatową spódnicę z kontrafałdą z przodu oraz białą bluzkę z satyny z modnym ostatnio, okrągłym kołnierzem. Było jeszcze wcześnie, ale już niewielka garstka osób skupiła się przed wejściem do gmachu.

— To już trzeci rok… — westchnęła w myślach.

Babka nalegała, aby złożyła dokumenty do szkoły handlowej.

— W naszych niepewnych czasach, to najlepszy zawód na świecie! — zapewniała.

W epoce pustych półek sklepowych, gdy podwyżka goniła podwyżkę, gdy ludzie w obawie i lęku przed jutrem gromadzili w domach ogromne zapasy, w czasach, gdy najmniejszy nawet sklep, reklamujący kicz i tandetę stawał się dochodowy, a zawód handlowca zyskiwał na popularności i wartości, a nawet wzbudzał zazdrość? Może i babka miała rację, lecz niestety, ona sama nie widziała siebie za sklepową ladą, wzdrygała się już na samą myśl, że miałaby do końca życia sprzedawać bułki i kiełbasę. Jej zainteresowania biegły w zupełnie innym kierunku i zanim złożyła dokumenty w sekretariacie szkoły odzieżowej, musiała przeprowadzić długą batalię sporów i odeprzeć skutecznie wszystkie ataki.

Ewa za namową mamy rozpoczęła naukę w liceum ogólnokształcącym, a tym samym wspólna dotąd droga dziewczyn musiała się rozejść. Ten dzień, kiedy żegnały się ze łzami w oczach, obiecując sobie przyjaźń i lojalność do końca życia, na bardzo długo utkwił im w pamięci. Ale obie wiedziały, że już nigdy nie będzie tak jak dawniej, że nowe obowiązki, otoczenie zrobią swoje. I chyba się nie myliły, bo widywały się już coraz rzadziej.

Ewa poznała wymarzonego chłopaka — Roberta, w związku z tym, to jemu poświęcała więcej czasu i uwagi. Schudła jeszcze bardziej, ubierała się z coraz większą starannością, zmieniła fryzurę, nabrała pewności siebie. A kiedy się już jakoś spotkały, najpierw nie mogły się nagadać, a potem… coraz mniej miały sobie do powiedzenia.

 

 

Ledwie za babką zamknęły się drzwi, wpadła jak huragan do kuchni i zaczęła z niej wyrzucać wszystko, co tylko zdołała unieść. Pozostałe meble odsunęła od ścian i nakryła folią. Miała przed sobą ciężki, pracowity dzień. Musiała nawet troszkę nakłamać, mówiąc, że się strasznie źle czuje i nie może iść dzisiaj do szkoły, ale planowała i czekała na ten dzień od dawna.

Zygmunt zabrał babkę do miasta, mieli sporo spraw do załatwienia, w związku z czym zapowiedzieli wrócić dopiero wieczorem. Tereska już od dawna pomieszkiwała u koleżanki, bo jak twierdziła w tym domu nie ma dla niej warunków do intelektualnego rozwoju.

No cóż… — cała Tereska!

Patrycja postanowiła wykorzystać ten moment i pomalować mieszkanie bez zgody opiekunki. Zwłaszcza, że pogoda tego dnia dopisała, jak nigdy. Ją samą trudno było namówić na jakikolwiek remont, a każdą rozpoczętą rozmowę na ten temat kwitowała jednym zdaniem: nie ma na to ani czasu, ani zdrowia, ani pieniędzy!

Tak było niemal od chwili, gdy pierwszy raz przekroczyła próg tego domu. Już dłużej nie mogła patrzeć na okopcone dymem, złuszczone ściany, dlatego sama postanowiła uzbierać środki, by kupić farby. Za praktykę otrzymywała niewielkie wynagrodzenie, z trudem starczało jej na bilet miesięczny, rzeczy ważne i niezbędne, ale jakoś się udało. Wstydziła się brudu do tego stopnia, że nie zapraszała tutaj nikogo. Tylko Ewa była jedyną osobą, która ją kiedykolwiek odwiedzała w tym domu.

Obmyśliła cały plan i założyła, że jeśli postawi babkę przed faktem dokonanym, nie będzie jej czyniła wyrzutów. Już nie mogła się doczekać, kiedy się weźmie do pracy! Ale teraz okazało się, że to nie było takie proste, trzeba było umyć ściany mydłem, oskrobać je, zagruntować i dopiero pomalować.

Była już trzecia po południu, właśnie uporała się z położeniem pierwszej warstwy farby i czekała jak podeschnie. Jednocześnie z niepokojem spoglądała na zegar, bojąc się coraz bardziej, że nie zdąży zrobić wszystkiego przed powrotem babki. Zmiotła z podłogi okruchy tynku i zamierzała je wynieść, gdy na podwórku pojawił się niespodziewany gość. Bursztyn wyskoczył z budy, jak przystało na gospodarskiego psa, obszczekał go głośno i zjadliwie.

Przemek stał z rękami wepchniętymi niedbale w kieszenie, uśmiechał się przy tym zagadkowo i ironicznie. Pierwsze, co jej przyszło na myśl, to że musi wyglądać okropnie w podomce o trzy numery za dużej i w zachlapanej chustce zawiązanej pod brodą. Wcześniej się nad tym nie zastanawiała, ale teraz poczuła się jakoś głupio i niezręcznie.

— Babki nie ma! — rzuciła sucho na powitanie.

— .Do twarzy ci w tym stroju — zadrwił w odpowiedzi.

— .Dziękuję, ale nie musisz się wysilać, sama dobrze wiem jak wyglądam! — odparła ze złością. — A tak w ogóle, nie mam czasu na pogaduszki!

— A szkoda, bo ja właściwie do ciebie mam sprawę!

Przyglądała mu się mrużąc oczy przed słońcem. Wyprzystojniał jeszcze bardziej przez te parę lat. Właściwie to nie znała chłopca w okolicy, który mógłby się z nim równać. Miał w sobie taki urok, magnetyzm w zielonych oczach i gdyby nie fakt, że byli ze sobą tak blisko spokrewnieni, kto wie, czy by się w nim nie durzyła jak większość koleżanek?

— Dobra, to o co chodzi?

— Ojciec chce się z tobą widzieć, jest chory. Przyjadę jutro po ciebie. Jak chcesz, to się z nim spotkasz…

— A gdzie? Bardzo chory?

— Sama zobaczysz, w naszym domu.

— Dlaczego tam? — spytała zaniepokojona.

— Sama zobaczysz…

Kiedy już się umówili i już sobie poszedł, poczuła w sercu ogromną pustkę. I choć efekt jej pracy przeszedł jej najśmielsze oczekiwania, nie umiała się już z tego cieszyć. Pojawienie się Przemka w tym domu, podziałało na nią bardzo destrukcyjnie.

Jego komórka na narzędzia wyglądała pewnie lepiej, niż odnowiona przez nią kuchnia! — skwitowała gorzko w duchu

A ojciec? Gdzie był przez te wszystkie lata? Sprzeczne uczucia targały nią już do wieczora. Potem przyjechała Jaroszowa. Otaksowała obojętnie ściany i zmęczona rzuciła się na łóżko. Zaraz też rozległo się jej głośne chrapanie, tylko Zygmunt najpierw wsunął jej do kieszeni jak zawsze mleczną czekoladę z orzechami, a potem drapał się tylko po głowie, bo nie mógł się napatrzeć i nadziwić. Tylko on docenił jej pracę.

 

 

 

Szli długą, cienistą aleją, wyłożoną różnokolorowymi kamyczkami. Nad nimi na łukowatych ramionach z kutego metalu wiły się pnącza winorośli. Ogromne, dojrzałe kiście winogron zwisały nad głowami, drażniąc i zachęcając do konsumpcji. Szerokimi schodami, z obu stron zwieńczonymi betonową balustradą, wspięli się na pierwsze piętro wystawnej willi. Przestronny hall świecił czystością i niezliczoną ilością luster i obrazów w złotych oprawach. Trudno było przejść tędy obojętnie, nie zerknąć choćby na ozdobne kinkiety, kunsztowne żyrandole, efektowne ozdoby i żółte, metalowe posągi stojące wzdłuż przejścia na wysokich postumentach. W obliczu takiego przepychu i bogactwa poczuła się mała, jak mróweczka i jeszcze bardziej nikomu niepotrzebna. Zatrzymali się przed masywnymi, w kolorze ciemnego mahoniu, drzwiami. Przemek zapukał lekko i chwycił za klamkę.

W środku sypialni panował półmrok. Chłopak podszedł do okna i odsunął do połowy żaluzję. Dopiero teraz dostrzegła ojca leżącego w wielkim, drewnianym łożu. Oczy miał na wpół otwarte, uśmiechnął się na ich widok, ale ten uśmiech sprawił mu ból.

— Tato! To ty? — wyrwało jej się z ust.

W niczym nie przypominał dawnego Adama. Wychudł bardzo, posiwiał, jego twarz była woskowa, pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu.

— Córeczko moja! Jak dobrze, że przyszłaś. Tak dużo to teraz dla mnie znaczy…

— Och, tato! Co ty mówisz? — chwyciła jego dłoń i przywarła do niej policzkiem. W jednej chwili zapomniała o urazach.

— Ja umieram, córeczko… Nie ma już dla mnie ratunku. — Zaczerpnął głębokim wdechem powietrze i mówił dalej. — Chcę cię prosić, byś mi wybaczyła. Jestem tchórzem, plugawym śmieciem, który wyrzekł się ciebie dla innych korzyści.

— Och tatusiu… — zaszlochała — jeśli to nawet prawda, to ja ci wszystko wybaczam. Nigdy nie przestałam cię kochać, nigdy…

— To jeszcze nie wszystko, Patrycjo. Jest jeszcze coś, o czym powinnaś wiedzieć. Bardzo kochałem twoją matkę i obiecałem jej, że będę się tobą opiekować. Ale nie dotrzymałem słowa. A ona mnie o to prosiła, bo ona jedna wiedziała, że po jej śmierci nie będziesz miała nikogo na tym świecie…

— Nie rozumiem tato, o czym ty mówisz? A ty?

Wziął głęboki oddech, zanim znów zdecydował się kontynuować.

— Kiedy poznałem twoją matkę, ona była już w ciąży. Ale mnie to nie przeszkadzało, byłem taki zakochany! Nie obchodziło mnie nawet kto jest ojcem jej dziecka, przyrzekłem jej wtedy miłość po grób i obiecałem, że będę również ojcem dla ciebie, Patrycjo! Nie dotrzymałem słowa, jestem ostatnim łajdakiem, wybaczysz mi? Wybacz proszę…

Słowa docierały do niej powoli i z każdą kolejną chwilą, rozumiała już coraz więcej.

Te podszepty sąsiadek, aluzje Zygmunta, traktowanie babki, złośliwość Tereski... Wszystko było już jasne. Zwalniała uścisk jego dłoni zastanawiając się jednocześnie co teraz powinna odpowiedzieć.

— Co tu się do diabła dzieje?!

Trzy pary oczu jak na komendę odwróciły wzrok ku drzwiom, gdzie stała purpurowa z nienawiści Olga.

— Mamo, jak możesz? — Przemek nie ukrywał oburzenia — Opamiętaj się! W takiej chwili!?

— Nie proszę cię o zdanie! — odparła gniewnie. — Kto ją tu wprowadził?!

— Olgo, proszę… — jęknął Adam, spoglądając na nią błagalnie.

Nie ugięła się pod tym spojrzeniem. Przeciwnie, jednym ramieniem pchnęła drzwi, a palcem wskazującym drugiej ręki wskazała dziewczynie wyjście.

— Tylko ja jedna wiem, co jest dla ciebie najlepsze! — zwróciła się do męża tonem bezwzględnej monarchini.

Patrycja tymczasem podniosła się z kolan i jeszcze raz spojrzała na ojca.

— Wracaj do zdrowia tato i niech ci Bóg wybaczy!

Potem już nie oglądając się za siebie, wyszła.

— Mamo! — usłyszała za plecami zniesmaczony głos syna. — Cóż ci ta dziewczyna zrobiła, za co jej tak nienawidzisz?

— Nie bądź śmieszny mój synu! Nigdy nie byłeś w mojej skórze i nie masz prawa mnie osądzać! Mam tylko nadzieję, że nie zawróciła ci jeszcze w głowie, nie zniosłabym tego! Zresztą, cóż ty możesz wiedzieć o nienawiści, ty któremu musiałam zastąpić matkę i ojca!? — jej rozżalony, pełen irytacji głos płynął w oddali głuchym echem .

— Nie rozumiem cię mamo, nie rozumiem twojego okrucieństwa! Nie będę tego popierał! — obrzucił ojca pogardliwym spojrzeniem i jak szalony wybiegł z sypialni.

Dogonił Patrycję, gdy dochodziła do furtki.

— Wytłumacz mi! — powiedziała — dlaczego on nie jest w szpitalu? Twoja matka ma tyle forsy, dlaczego mu nie może pomóc?

— Przed tą chorobą nie ma ratunku, to rak, bardzo zaawansowany rak! Możesz moją matkę oskarżać o wszystko, ale nie o bezduszność w stosunku do ojca. Ona dla niego zrobiłaby wszystko! Podpisałaby pakt z diabłem, gdyby jej obiecał przedłużyć mu życie. Robiła, co mogła, by mu pomóc. Jeździli za granicę, szukali najlepszych fachowców, sprowadzali cholernie drogie leki, ale na nic to…

— Ile ma jeszcze czasu? — spytała lękliwie.

— Niewiele — odparł cicho. — Z medycznego punktu widzenia, miesiąc, może dwa…

— Wybaczyłeś mu? — zapytała nieoczekiwanie.

— Ja? Chyba tak… A ty?

— Niech mu Bóg wybaczy…

 

 

 

Ceremonia pogrzebowa odbyła się dwa miesiące później. Spadł już pierwszy śnieg, a słońce tego dnia świeciło, jak na zamówienie. Po raz drugi doświadczyła uczucia, gdy na zawsze odchodzi ukochana, bliska sercu osoba. Za pierwszym razem była jeszcze dzieckiem, które o śmierci nie wiedziało jeszcze nic. Teraz na trumnę ze zwłokami ojca spoglądała ze spokojem. Jej ból i rozpacz mieściły się w określonych granicach, może dlatego, że tak bardzo się na nim zawiodła. Nie potrafiła wykrzesać z siebie ani jednej łzy, spoglądała na rozpaczającą Olgę, która w futrze i ciemnych okularach, niczym sycylijska wdowa, wyrywała się z żelaznego uścisku syna. Obok stała babka, krzycząc i zanosząc się od płaczu. Trzymał ją oburącz Zygmunt, w obawie, że rzuci się kolejny raz na trumnę.

— Synku! Synku! Dlaczego mnie zostawiłeś? — grzmiał jej przesiąknięty bólem głos.

Trumnę zsunięto w dół, odpięto szarfy i za chwilę garść piachu, po garści, padała głuchym łoskotem na wieko. Olga krzyczała coraz głośniej, jej twarz ginęła za czarną, utkaną gęsto woalką. Paulina podtrzymywała matkę z drugiej strony. Kapłan powiedział ostatnie słowo pożegnania i wrócił do swoich obowiązków. Uklepano grób, obłożono kwiatami, zbity tłum zaczął rzednąć. Jeszcze ktoś grał na trąbce przejmującą, wywołującą ciarki melodię, jeszcze ktoś się modlił. Stała z boku i czekała aż wszyscy sobie pójdą. Potem pochyliła się nad grobem i zapaliła znicz. Wreszcie była z nim sama, wreszcie nikt im nie przeszkadzał. Mogła mu teraz powiedzieć wszystko, o tym jak tęskniła, jak latami wypatrywała i czekała na niego. O tym wszystkim, co w niej powoli umierało, o nadziei, która tliła się w niej do samego końca. A wreszcie o tym, jak bardzo czuła się w tej chwili samotna.

cdn.

1

© Copyright by Anna Stryjewska, 2009


Newsletter

ADS

Polecane książki

KSIĄŻKI `e media`

„Oblężenie”. Zamów tę książkę w naszej księgarni


KSIĄŻKI
GRUPY HELION

[ powrót ] | [ góra ]

Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji `Pomoc` w menu przeglądarki internetowej orologi replica.