-->
Nie czytałaś/-eś jeszcze niczego w e-czytelni™!
Brak danych
Dzień się budził, z wolna zachwycając kolorami rozmąconymi w resztkach odchodzącego lata. Rosa lśniła jeszcze na przycupniętych gęsto kępkach trawy, a babie lato srebrzyło się pajęczą nicią rozpiętą na gałązkach przydrożnych krzewin. Ranek był wczesny, asfaltowa nawierzchnia drogi błyszczała nowością, a przydrożne lampy spoglądały na nią smętnym okiem. Nagle skrzypnęła furtka i z jednego z podwórek wytoczyła się zwalista, starsza kobieta ciągnąc za sobą na łańcuchu krowę. Dochodząc do drogi, rozejrzała się ostrożnie na boki, potem szarpnęła metalowy kołek mrucząc coś pod nosem niezrozumiale. Zwierzę zaprotestowało gwałtownie, potrząsając ogromnym łbem, pobrzękując metalem powlokło się jednak za nią posłusznie.
— Dzień dobry, Pani Jaroszowa! — usłyszała tuż za plecami męski, barytonowy głos. — Jak tam szacowne zdrowie?
Mężczyzna w jesiennej, szarej kurtce zatrzymał się na chwilę, by zagadnąć o cokolwiek, ot tak, z grzeczności. Mieszkał kilkanaście gospodarstw dalej w piętrowym, murowanym domu z czerwonej cegły i jak większość mieszkańców wsi pracował w mieście, by zapewnić w ten sposób lepszy byt rodzinie.
— A co tam pozostało z mego zdrowia? — jęknęła kobieta. — Ledwo już chodzę…
— Ejże, ejże! — mężczyzna roześmiał się łobuzersko. — Niejedna dziewczyna chciałaby jeszcze mieć taką siłę i werwę!
— Żarty się pana trzymają, panie Jabłoński… A ja już naprawdę jedną nogą na tamtym świecie…
— No cóż… — tym razem ze zrozumieniem pokiwał głową — Nie te lata, nie to zdrowie. A wnuczka pani wyjechała?
— Ano — westchnęła. — Czy to teraz młodym chce się w ziemi robić? Do miasta lecą jak muchy do lepu, lepszego życia szukają…, nie tak jak my… Taka zapłata za dobroć i wychowanie…
Chciała coś jeszcze dodać, lecz Jabłoński podrapał się po brodzie i wtrącił z powagą — szkoda by było, gdyby miała się zmarnować… Ładna z niej była dziewczyna... — Nagle spłoszony spojrzał na zegarek. — Ja tu gadu, gadu, a PKS zaraz mi sprzed nosa pryśnie! Do widzenia! Szczęść Boże! — rzucił w pośpiechu i pomknął jak huragan przed siebie.
— Jaka tam ładna? — burknęła z niezadowoleniem, uwiązała krowę i kiwając się niezgrabnie na boki, sapiąc ciężko, podążyła w stronę przekrzywionej furtki.
Linią prostą przecięła podwórko, zatrzymując się w progu małej, koślawej stajni. Gniada klacz stojąca w rogu, zarżała radośnie na jej widok. Poczuła na sobie spojrzenia tych ogromnych, brązowych oczu.
— I co ja mam teraz z tobą począć? — zapytała samą siebie. — Siły już nie mam, ani zdrowia, kto się teraz wami zaopiekuje? Gdyby choć to dziewuszysko okazało więcej zrozumienia… Dostałaby chłopa i ziemia nie poszłaby na marne. A tak, tyle masz, babo, żeś przygarnęła jak swoje i wykarmiła bękarta. I co ja mam teraz ludziom powiedzieć? Że wyjechała bez słowa pożegnania? Dokąd i po co? Bo źle jej tu było, czy co? I co teraz będzie? Z Tereski przecież nie ma żadnego pożytku. Fruwa tylko za tymi chłopami jak ta latawica!
Poczłapała w stronę drewnianej chałupy, gdzie po chwili z jękiem opadła na łóżko. Zaszeleścił głucho siennik, deski w podłodze zaskrzypiały. Wyciągnęła nogi, zsunęła z nich gumiaki i sięgnęła ręką pod poduszkę, skąd wydobyła foliową torbę pełną cennych pigułek.
Wtem ktoś zapukał i nie czekając na zaproszenie, wszedł do kuchni.
— Witam, no jak tam? O! Widzę, że nie najlepiej…
— Ach, Zygmusiu, z nieba mi spadłeś! Jestem dziś taka chora i słaba, ledwo już chodzę, ale nie idź jeszcze w pole, porozmawiaj ze mną! Mam coś dla ciebie! — mruknęła, porozumiewawczo zerkając w stronę kredensu, gdzie zawsze trzymała dla niego półlitrówkę żytniej.
Mężczyzna przełknął łakomie ślinę, sięgnął po szklankę, opłukał ją zimną wodą z wiadra stojącego na niskiej szafce, odmierzył sobie porcję, po czym odstawił butelkę na miejsce. Był już grubo po czterdziestce, średniego wzrostu, drobnej budowy, miał ogorzałą twarz i siwiejące pasma we włosach. Mimo pospolitych rysów twarzy tkwiło w nim coś ujmującego, co podobało się kobietom. Nigdy się jednak nie ożenił, choć Tereska długi czas ostrzyła sobie na niego pazurki. Mieszkał w sąsiedztwie zupełnie sam, trudniąc się na co dzień wyrobnictwem. Znali go wszyscy w Górkach i on wszystkich znał. Uczestniczył w życiu wsi od rana do wieczora, nie przepuszczając żadnej okazji do przeżycia czegoś wyjątkowego, do wypicia w gronie znajomych, do przyłożenia ucha tu i ówdzie. Przechylił szklankę i jednym pociągnięciem połknął całą jej zawartość, krzywiąc się przy tym okrutnie.
Usiadł przy stole nakrytym ceratą, wydobył z kieszeni spodni papierosa i miętosząc jego końcówkę zapytał jakby od niechcenia: Tereska w pracy? Są jakieś wieści?
— A tak... w pracy, wyszła przed piątą, zmianę kończy o drugiej, ale kto wie, o której to się do domu zwlecze, na pewno ledwo przed zmrokiem! — wyrzuciła z siebie, nie ukrywając goryczy.
— Jakieś wieści? — powtórzył jak gdyby nigdy nic Zygmunt.
Zaprzeczyła krótkim ruchem, zatrzymując wzrok na suficie, gdzie brzęcząc głośno kołowała ogromna mucha.
— Cholernica jedna! — burknęła, patrząc niechętnie w jej stronę.
— To już piąty dzień, mów co chcesz, ale smutno tu bez niej. Posprzątała chociaż, oprała, wyszła w pole, miałaś wyrękę. A teraz? — Westchnął głęboko i poderwał się szybko z krzesła.
— Zajrzę, jak skończę, zapowiada się kolejny, ładny dzień, trzeba by pościnać kapustę… Jutro pożyczę od Zabłockich hebel i ją zakisimy! Powiedz Teresce, żeby nie planowała niczego po pracy. Przyda się do ubijania!
— Och, Zygmuś! — jęknęła Helena. — Niech ci to Bóg wynagrodzi! Jakiś ty dla nas dobry?! I co ja bym teraz bez ciebie zrobiła?
Machnął ręką i bąknął coś pod nosem, coś w rodzaju: trzeba było lepiej traktować dziewczynę, to by nie uciekła…
Błogosławiącym wzrokiem odprowadziła go do drzwi, póki się za nim nie zatrzasnęły.
Miał rację. Ona też wyczuwała ziejącą ze wszystkich stron pustkę, ale miała żal do Patrycji, że tak ją zostawiła. Nie powinna była po tym wszystkim, co dla niej zrobiła… Ale może z drugiej strony nie należało jej się dziwić, że zapragnęła czegoś lepszego dla siebie…
Przecież ona sama — tu, w tych ścianach, w tych opłotkach, na kawałku czarnej, ukochanej ziemi pogrzebała szmat swojego życia. Nigdy nie wystawiła nosa poza obręb wsi, czasem tylko, jak jeszcze żył Jan, jeździli we dwoje do miasta sprzedawać mleko. Ot, to wszystko, co widziały jej oczy...
Po raz pierwszy chyba od wielu lat zadała sobie pytanie, jak inaczej potoczyłoby się jej życie, gdyby pamiętnej nocy wyjechała na roboty do Niemiec.
Przyszła na świat jako dziewiąte dziecko małżeństwa Roszkowskich 12 września 1922 roku. Była córką zwykłych, prostych chłopów, którzy, tak jak i ona, całe swoje życie spędzili na wsi. Po ślubie osiedlili się na pięciohektarowym gospodarstwie, które matka otrzymała jako spłatę od starszego brata — Kazika. Urządzili się skromnie, pracowali ciężko, zwłaszcza, że niemal rok po roku, pod strzechą rozlegał się donośny płacz nowo narodzonego dziecka. Tym sposobem Helena miała ośmioro rodzeństwa, nie licząc trójki, która zmarła niebawem po porodzie. Pech chciał, że rodziły się same dziewczyny, więc gorycz i rozczarowanie gospodarz zapijał w karczmie. Gdy na świat przyszła Helena, pierwsze słowa, jakie padły z ust zdesperowanego ojca brzmiały: ,,Znów ta cholerna dziewucha!”
Nic więc dziwnego, że w jej rodzinnym domu nie było miejsca na ciepłe słowa, ani na rodzicielską czułość. Matka kochała je może na swój sposób, ale nie umiała tego okazać. Traktowała dzieci raczej chłodno, od początku narzucając dyscyplinę. Helena więc wyrastała w atmosferze niechęci, poczucia winy i nieustannej rywalizacji między siostrami o jedno chociażby dobre słowo, czy pochwałę. Gdy miała 6 lat, na świat przyszedł Franek. Cóż to było za wydarzenie!? Ojciec pił ze szczęścia przez tydzień, rozgłaszał po całej wsi, że syn mu się urodził! Dziecko jednak zaczęło chorować. Roszkowscy walczyli o jego życie, z nieprawdopodobną, jak na ówczesne czasy determinacją. Nie szczędzili na doktorów, czuwali przy nim dzień i noc. Wreszcie ku zadowoleniu wszystkich, chłopczyk wydobrzał. Siostry, troszczyły się o maleńkiego braciszka jak tylko potrafiły najlepiej. I dobrze, bo ojciec za najmniejsze uchybienie surowo karał. Raz Hela źle postawiła zupkę w misce i cała jej zawartość wylała się na podłogę. Nie wolno jej było przez tydzień wychodzić na podwórko.
Ale na szczęście wkrótce zaczynała się szkoła. W niej spędziła najpiękniejsze chwile dzieciństwa. Wiadomości przyswajała nadzwyczaj szybko i łatwo, była ambitna, pracowita i zdyscyplinowana. Kiedy skończyła piątą klasę i otrzymała najlepsze świadectwo, wezwano rodziców do szkoły. Nauczyciele próbowali przekonać ich o jej wybitnych zdolnościach, usiłowali namówić do kontynuacji nauki. Niestety, ojciec pozostał nieugięty.
Potrzebne były przecież nowe książki, zeszyty, tornister, palto na zimę. Nie wspominając już o dojazdach. W domu postawił sprawę bardzo jasno i dosadnie. Krzyczał, że do roboty i do łóżka nie musi być szkolona, a to, co już umie, powinno jej wystarczyć do końca życia! Okrutne słowa bolały i raniły dziewczynkę, która uciekała do pobliskiego lasku i tam płakała z bezsilności. Z czasem, pogodziła się z losem. Wyrosła na ładną pannę, miejscowe chłopaki wypatrywali za nią, a siostry przepowiadały szybkie zamążpójście. Trzy z nich, te najstarsze, z nietajoną ulgą opuściły rodzinny dom, zakładając własne rodziny. Kilka dni po szesnastych urodzinach Heleny, do domu zawitał nieznajomy mężczyzna.
— Może gospodarz da jedną córkę na służbę? — zapytał spoglądając chytrze w oczy Roszkowskiego. — Gospodarz nie pożałuje… — zachęcił. — Po roku, albo dwóch wróci jako bogata panna z posagiem.
Zaczął opowiadać o tym, jak bardzo potrzeba młodych rąk do pracy w polu i gospodarstwie. Ojca nie trzeba było długo namawiać.
— Jedna gęba do żywienia mniej — porachował w myślach. — Zresztą, kto byłby w stanie wyposażyć tyle dziewuch? — dodał na swoje usprawiedliwienie.
Helenka zaszyła się w kącie między węglarką a kaflowym piecem do chleba. Modliła się, żeby to nie ją wybrał ojciec. Nieznajomy wyglądał zwyczajnie, ubrany był raczej schludnie, ale miał złe oczy. Ojciec jednak już zdecydował, że najmłodszą córkę wyśle w nieznane Rzuciła mu się do nóg:
— Tatusiu, ja nie chcę! Zrobię wszystko, tylko nie odsyłaj mnie nigdzie!
W odpowiedzi uderzył ją w twarz.
— Milcz, smarkulo! Fruwać z chłopakami, by się chciało, a do roboty cię nie ma! Nauczysz się porządku i pracy!
Matka zapakowała jej najpotrzebniejsze rzeczy w węzełek, dołożyła trochę chleba i suszonej kiełbasy i pobłogosławiła na drogę. Pozostałe siostry pożegnały czule.
Szli na przełaj, najpierw przez pola i łąki, potem przez las. Powietrze było czyste, nasiąknięte zapachem igliwia. Przedzierali się nieznajomymi, krętymi ścieżkami, aż doszli do niewielkiej polany otoczonej wokół świerkami i sosnami. Poczuła zmęczenie, poprosiła mężczyznę o chwilę wypoczynku. Usiadła czując natychmiastową ulgę i odłożyła na bok niewielkie zawiniątko. Tymczasem nieznajomy krążył wokół, rzucając badawcze, niespokojne spojrzenia. Coś niedobrego miał wypisane na twarzy. Zamknęła oczy, wystawiła skroń w stronę promieni słonecznych, gdy nagle przygniotła ją potężna siła. Szybko ją obezwładnił, a jego gwałtowny, cuchnący oddech, zatkał jej nozdrza. Chciała krzyczeć, usiłowała się wyrwać, ale wszystkie próby kończyły się klęską. Napastnik okazał się silniejszy. Gdy próbował ją pocałować i wsunął język do jej ust, mocno zacisnęła zęby. Z rykiem odrzucił głowę, potem zaciśniętą w pięść dłonią uderzył ją z całym impetem. Ciemno zrobiło się wokół, nie czuła już nic. Stan omdlenia przerwał ból: ostry, piekący, nieznany. Głuchy jęk wydarł jej się z gardła, a potem już tylko pustka. Kiedy się ocknęła, leżała na polanie sama. Jej sukienka podwinięta była wysoko, aż za pępek, poszarpana bielizna rozrzucona obok. Krew zastygła na jej udach. Czuła się obolała, jakby ktoś rozerwał ją na pół. Zakryła rękoma twarz. W jednej chwili pojęła, co się stało. Wstyd, upokorzenie, hańba. Z trudem odnalazła drogę do domu, a gdy pukała do drzwi, zaczynał się nowy dzień i słońce oblewała purpura. Matka jak gdyby rozumiała jej krzywdę, siostry współczuły szczerze, natomiast ojciec milczał złowrogo. Najgorsze zaczęło się później. Myślała, że przejdzie, cierpiała więc w samotności, ale wszystko, a szczególnie obrzęki, przypominały jej o tamtym, strasznym wydarzeniu, i o tym, że z jej ciałem dzieje się coś niedobrego. Wreszcie powiedziała o wszystkim matce. Któregoś popołudnia, gdy dom był pusty, położyła się na łóżku, i z dziewczęcym uczuciem wstydu, podciągnęła w górę spódnicę. W jednej chwili zorana zmarszczkami, ogorzała twarz matki zbladła. Wezwano miejscową felczerkę, ale ta bezradnie rozłożyła ręce. — Tutaj pomoże tylko szpital — zawyrokowała. Zawiezioną ją więc furmanką do miasta, umieszczono na oddziale zakaźnym, poddano bolesnym badaniom i żmudnemu leczeniu. Traktowano ją jak trędowatą, obrzucano spojrzeniami pełnymi pogardy i niechęci. Modliła się wtedy o śmierć. Ale widocznie wtedy nie była jej jeszcze pisana...
Gdy po pewnym czasie wróciła do domu, ludzie omijali ją z daleka, a dzieciaki wytykały palcami krzycząc:
— Uwaga, idzie zaraza! Jedynie siostry okazywały jej jak najwięcej współczucia, pomagały w każdej pracy, pocieszały. Od Franka nie mogła spodziewać się niczego dobrego. Wyrósł na egoistę, złego, bezwzględnego człowieka. Mimo sporej różnicy wieku, wszystkie wolały schodzić mu z drogi, by mu się nie narazić.
Jej koszmar przerwał inny koszmar — wojna. Ludzie w jednej chwili zapomnieli o Helci, jej przeszłości. Ich serca drżały na odgłos niemieckich bombowców, które niczym czarne stada wron, krążyły nad ziemią i siały śmierć. Nagle życie każdego z osobna stanęło pod wielkim znakiem zapytania, nikt nie znał dnia ani godziny, w której mógł stracić wszystko. Helena trafiła do niemieckiej rodziny, gdzie opiekowała się dwójką dzieci — dziewczynkami o imionach Helga i Gertruda. Na szczęście dla niej pracodawcy nie byli zwolennikami Hitlera, potępiali wojnę i okazywali jej więcej serca, niż rodzina. W sąsiednim gospodarstwie pracował Janek. Pokochali się od pierwszego wejrzenia i z niecierpliwością wyglądali końca wojny.
cdn.
© Copyright by Anna Stryjewska, 2009
ADS
Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji `Pomoc` w menu przeglądarki internetowej orologi replica.